Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Euro 2012
EURO z Krakowa Jerzego Cierpiatki (9): Koniec snu o potędze. Trzeba jechać po piasek na Copacabanę2012-06-17 11:38:00

W interesach bywa jakoś tak, że aby coś później wyjąć, najpierw trzeba coś włożyć. Wkład własny Polaków we wczorajszy mecz z Czechami niewątpliwie został wniesiony. Niestety, był to wkład czysto werbalny.


W gadkach-szmatkach o powstaniu wielkiej drużyny byliśmy świetni, na poziomie światowym. Zewsząd udzielano bankowo pewnych gwarancji na historyczny awans do ćwierćfinałów EURO. Polak, co umie doskonale od wieków, groźnie pomachiwał szabelką. I na tym się skończyło. Skąd my to znamy?


Patrzę na końcową tabelę grupy A i bez lupy powiększającej widzę to, przed czym odwracają głowy jeszcze wczorajsi apologeci niedoszłego triumfu. Jutro zaczną, a raczej już zaczęli, akcję idącą w kompletnie odwrotnym kierunku.


Skopią d... Smudzie (gdyby wygrał, staliby za nim murem), pomyślą o postawieniu Lacie zarzutów prokuratorskich („dłużej tak przecież być nie może”...). I otuleni biało-czerwonymi szalikami dołączą do tłumów, aby wspólnym głosem wykrzyczeć porywający protest sond pod tytułem „J... PZPN”. Popadanie w skrajności to naprawdę polska specjalność. A co, może nie?


Na boisku we Wrocławiu dokonała się brutalnie szczera weryfikacja wartości biało-czerwonych. Mieli do wykonania, obojętnie jak, ważne zadanie. Dodatkowych opcji nie było, wyłącznie zwycięstwo nad Czechami pozostawiało drużynę Smudy w grze. Ta gra na przyzwoitym poziomie trwała może 25 minut. Doskonałą okazję miał Lewandowski, powinien ją wykorzystać. Z daleko uderzył Boenisch. I tyle.


Później na długo zapadła głucha cisza. Przerwały ją dopiero szarże Wasilewskiego i Błaszczykowskiego, ale to nastąpiło dopiero wtedy, gdy tylko mogli Polacy pociągnąć Czechów w topiel. Bo sami już utonęli. Wcześniej przydarzył się głupi błąd Murawskiego, rozjechały się nogi Wasilewskiemu i Baros z Jirackiem wjechali do bramki Tytonia. Przy okazji można postawić pytanie: co grał Murawski w całym turnieju? Ale to już inny, znacznie szerszy temat o stanie kadr.


Dowolność pomeczowych komentarzy przeraża mnie. Nikt w polskim obozie nie dostrzegł, że mimo późniejszej przewagi Polaków najpierw Czesi (konkretnie Pilarz) znaleźli się w stuprocentowej sytuacji. I że Baros znalazłby się w komfortowym położeniu, gdyby przy uniknięciu pułapki ofsajdowej zamiast spojrzenia na chorągiewkę liniowego po prostu opanował piłkę.


Należytego znaczenia nie przykłada się ponadto do całościowego przebiegu drugiej połowy. Choćby wspartego refleksem Tytonia cudu, który uratował nas przy „główce” Sivoka z kilku kroków. Tego, że w ciągu 30 sekund powinien wylecieć z boiska Dudka. A nade wszystko uczciwego skonstatowania, że w przeciwieństwie do zdecydowanie lepszych Czechów Polaków wcale nie było na boisku. Nie da się wygrać meczu, który wygrać trzeba, bez przekraczania środkowej linii boiska.


W tej strefie nie mogło być Rosicky’ego, co przypominam z przekąsem. Bo gdyby w polskiej drużynie zabrakło któregoś z asów, alibi na wytłumaczenie porażki byłoby jak drut.


To samo odnosi się do pomeczowych wypowiedzi Tytonia i Błaszczykowskiego, choć oni akurat nie zawiedli. Ale, sorry, mówili brednie o tym, co wydarzyło się po przerwie. Leitmotivem obu komentarzy była konieczność prowadzenia przez Polaków gry ofensywnej, co zwiększało ryzyko narażenia się na kontrę. Wreszcie zadał ją Jiracek.


To wersja dla naiwnych i zarazem ślepych. Bo to Czesi (przymuszeni prowadzeniem Greków w Warszawie) bezustannie rozwijali akcje zaczepne. Zaś rzekome ataki ze strony polskiej były po pauzie równie konkretne, co w drugiej odsłonie nieudanej premiery EURO. Ich - poza ostatnimi minutami - w ogóle nie było, drodzy Panowie!


Słaby mecz z Grecją, bardzo dobry z Rosją i znów słaby z Czechami - tak wyglądał udział biało-czerwonych w imprezie, w której już ich nie ma. Czy to zasłużony wyrok? Odpowiedź jest zawarta w poprzednim zdaniu. Chętnych zajmowania się duperelami można wesprzeć minutowym zapisem faz poszczególnych spotkań. Wyjdzie z tego bilansu, że drużyna Smudy zmarnowała znacznie więcej czasu, niż go spożytkowała. Z trzech meczów nie wygrała żadnego. Na trzy spotkania strzeliła dwa gole. Z dwoma punktami była zdecydowanie ostatnia w tabeli.


To gołe fakty, w świetle których nawet najbardziej wygadany adwokat nie obroniłby tezy, że oskarżonego spotkała krzywda. Nie, wyrok właśnie zapadły we Wrocławiu jest bezdyskusyjnie wyrokiem  sprawiedliwym. Mimo propagandowego napinania muskułów wciąż jesteśmy cherlakami.


Pytanie: co jutro? Jestem w tym komfortowym położeniu, że mam już gotowy następny utwór o Smudzie. W „Sportowymtempie” piszę na temat żałosności starań „Franza” od prawie trzech lat, generalnie chodzi o niewłaściwego człowieka na niewłaściwym miejscu. Trwało to od początku (złowieszcze hasło „Malaga”) do fatalnego końca. Zrobię sobie tylko prasówkę w prywatnym archiwum, wytnę akapity i już będę po robocie...


Nie da się ukryć, że z pozycji felietonisty to wątpliwa satysfakcja. Niemniej wyjdzie czarno na białym absolutny brak przypadkowości doczekania się we Wrocławiu parszywego epilogu. Ze Smudą przy sterze tak nieuchronną puentę postawiła logika.


Tym bardziej trafia mnie szlag, gdy natychmiast po napisie „koniec” ochoczo przystępuje się do kręcenia następnego bzdetu. Kanwą jest dziedzictwo zostawione przez Smudę. Co najmniej obiecujący wizerunek drużyny, która za chwilę przystąpi do bojów o bilety do Brazylii. Słyszę, że perspektywy są obiecujące. Że dzięki majstrowi Smudzie mamy fundament, więc jest na czym budować. No to budujcie...


Na razie chałupa się zawaliła. Na szczęście, z budowaniem zamków musi pójść lepiej. Trzeba tylko komisyjnie skoczyć po piasek na Copacabanę. Odbyta w ramach niezbędnego rekonesansu wycieczka powinna mieć charakter jak najbardziej służbowy. Jeśli tylko zostaną podpisane blankiety delegacyjne, chętnych nie zabraknie. To tak samo pewne jak koniec snu o potędze.


Jerzy Cierpiatka





więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty