Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Euro 2012
EURO z Krakowa Jerzego Cierpiatki (18): Kogo powinien słuchać Prandelli przed finałem z Hiszpanami?2012-07-01 12:51:00

Można dyskutować, komu dedykował Prandelli warszawskie zwycięstwo nad Niemcami. Bogu? - o tym świadczą słynne już pielgrzymki do obiektów sakralnych. Italii? - to oczywiste, hymn narodowy śpiewali w czwartek wszyscy Włosi. Zmarłej przed pięciu laty żonie, która przegrała walkę z rakiem? - wielce prawdopodobne. Tak po mojemu był jeszcze inny adresat. To polscy eksperci. Tak zwani eksperci, wyposażeni niestety w potężny oręż robienia milionom wody z mózgu.


Każdemu wolno spekulować, stawiać horoskopy, grać na futbolowej giełdzie. W sytuacjach, gdy dochodzi do zderzenia dwóch równorzędnych stron, w Warszawie akurat chodziło o potęgi, gwarancje postawienia na właściwy typ są identyczne z ustrzeleniem pudła. A mądry jest każdy, tylko że dopiero po meczu. Przed półfinałem na Stadionie Narodowym ogarniała mnie szewska pasja. Z mediów przebijała pewność, że niemiecka machina zmiażdży przeciwnika. A to dlatego, iż we wcześniejszej fazie turnieju ponoć grała z niespotykanym impetem i była najbardziej kreatywna, nawet w zestawieniu ze starszymi o pokolenia wersjami Bundesmannschaftu.


W zderzeniu z dokonaniami drużyny Löwa w turnieju kapitał zgromadzony przez ekipę Prandellego był traktowany jako mało istotny dodatek do całości. A nieuchronność zrobienia przez Niemców przedostatniego kroku do długiego zapanowania nad Europą była równie pewna co porozumienia jastrzębskie.


Upiorność akcji, w której wcześniej brylował komentator Trzeciak polegała na zdecydowanym przeszacowaniu niemieckich aktywów kosztem obcesowego potraktowania włoskich. Progres dokonywany w trakcie EURO przez Italię nie miał większego znaczenia. O ile miał jakiekolwiek znaczenie. Liczyło się tylko to, co oferowali Niemcy. A oferowali ponoć cuda nad cudami. Perfekcyjną organizację gry, porażająco logiczną wymianę funkcji, zwartość szyków obronnych i wiele innych wspaniałości. Odnosiło się wrażenie, że ludzie Löwa po prostu są skazani na sukces.


Niemcy istotnie dysponują świetną drużyną, którą budowali od podstaw, na bazie niemieckiego Ordnungu i wyciągnięcia sensownych wniosków z doświadczeń, po których długo rumienili się ze wstydu. Ale czy aby nie było tak, że od kilku miesięcy pojawiały się rysy, skazy, nawet pęknięcia? Czy pięć goli straconych krótko przed EURO w meczu z Helwetami nie stanowiło powodu do wyrażenia niepokoju? Czy aby na pewno każdy element gry Niemców już podczas EURO istotnie zachwycał? Czy Schweinsteiger, zgodnie oceniony po meczu z Italią jako słabe ogniwo, nie odnotował kilku banalnych wpadek podczas ćwierćfinału z Grekami? I czy właśnie Grecy, a konkretnie Salpingidis z Samarasem nie wskazali przy kontrakcji na 1-1 metody, jaką można Niemców zaskoczyć? To wszystko bzdety?


Jeśli przeanalizujemy okoliczności drugiego doprowadzenia Neuera do kapitulacji przez Balotellego, to tamta scena przypomina się samorzutnie. Długie podanie Montolivo, ucieczka Balotellego przed fatalnie ustawionym Lahmem, inny był tylko sposób wykonania egzekucji... A wcześniej, gdy Cassano zacentrował na głowę Balotellego? Włosi powiedzą o pięknej akcji. Niemcy wskażą na błędy szkolne, wręcz kardynalne. Racja jest obopólna. Tylko konsekwencje dla obu stron kompletnie różne.


Nigdy nie napiszę, iż był to łatwy mecz dla Włochów. Mogli znaleźć się w parterze po wykonaniu nerwowych ruchów przez Buffona. Mają za co dziękować Pirlo, który wybił piłkę z linii bramkowej. Winni byliby (bo pewnikiem to sami zrobili) oddania należnej satysfakcji Buffonowi, gdy brawurowo bronił groźne strzały, choćby w wykonaniu Khediry. Ale tak czy inaczej zagrali fantastycznie i byli bezdyskusyjnie lepsi.


Słyszę gdzieś z boku, że Niemcom zabrakło dziesięciu minut do uratowania sprawy. Może, ich ogromnym atutem zawsze jest granie do końcowego gwizdka. Lecz wiem również to, że Włosi byli bliscy doprowadzenia drużyny Löwa do nokautu. Kontry w drugiej połowie powinny być zabójcze, stuprocentowe okazje marnowali Marchisio (tak czy inaczej jest fantastycznym piłkarzem) czy Di Natale. Ten ryzykowny brak skuteczności trzeba niewątpliwie wytknąć. Lecz jednocześnie warto pozazdrościć sposobu rozwijania tych akcji. Gołym okiem było widoczne, że sztuki znajdowania się w takich sytuacjach ćwiczono do upadu na treningach. Choćby w aspekcie trzymania się żelaznej dyscypliny ofsajdowej, gdy adresowano tzw. ostatnie podanie.


Włosi konsekwentnie zjednują sobie olbrzymią sympatię. To zasłużona nagroda dla drużyny rewelacyjnie prowadzonej przez Prandellego. On jest przygotowany w detalach na każdą sytuację. Na każdego przeciwnika, bo przecież jutro to nie to samo co wczoraj. Czy to wystarczy za kilka godzin na Hiszpanów? - nie mam bladego pojęcia. Wiadomo tylko, że skala problemu stojącego przed Prandellim jest gigantyczna. Dokładnie to samo odnosi się do del Bosque. Pewne jest, iż w przeciwieństwie do Trzeciaków oni nie zlekceważą nikogo.


I to tyle w uwerturze do wielkiego finału. Na okoliczność meczu Włochów z Niemcami zadbał red. Szpakowski o to, aby zabrzmiał potężny akord muzyczny. Sprawozdawca niestety dyżurny odwołał się mianowicie do wielkiego włoskiego dyrygenta, Toscaniniego. Szpakowski jednak nie byłby sobą, gdyby czegoś nie doczytał. No i Toscanini stał się Toscanim (za to, pewnie dla równowagi, piłkarz Diamanti - Diamantinim). Koncertmistrzowi Prandellemu życzyć należy, aby dziś wieczorem Szpakowskiego nie słuchał. Już nie mówiąc o Trzeciaku. Zupełnie co innego z „Falstaffem” pod batutą Toscaniniego...


Jerzy Cierpiatka





więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty