Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Mistrzostwa Świata > Wiadomości MŚ 2010
AFRYKA Z KRAKOWA Jerzego Cierpiatki (19): Brazylia - druzgocące skutki głupoty2010-07-03 12:22:00 Jerzy Cierpiatka

Eusebio tym razem grubo się pomylił. Wprawdzie wciąż nie wiadomo kto zostanie mistrzem świata, ale wbrew przepowiedniom portugalskiego króla strzelców MŚ ’66  z pewnością nie będzie to Brazylia. Podobnie jak przed czterema laty, „canarinhos” potknęli się na ćwierćfinałowej przeszkodzie. Różnica między porażkami z Francją i Holandia jest zasadnicza. Wtedy wyższość „trójkolorowych” nie podlegała dyskusji. Teraz Brazylia zafundowała sobie porażkę wyłącznie na własne życzenie.

Na podstawie wczorajszych doświadczeń śmiało można napisać traktat o druzgocących skutkach głupoty. Czego podświadomie zresztą obawiałem się. W trakcie przerwy rzuciłem przez telefon do dwóch kolegów, że z brazylijskiej perspektywy niby wszystko wygląda bezpiecznie. Drużyna Carlosa Dungi gra na wysokim poziomie, lecz nie podoba mi się wynik. Jest stanowczo za niski w stosunku do przebiegu pierwszej połowy. I wprawdzie nic nie przemawia za tym, że Brazylię spotka katastrofa, ale muszą „kanarkowi” spełnić jeden warunek. O oddaniu inicjatywy Holendrom nie może być mowy, bo inaczej...

Oczywiście żałuję tych słów, mundiale w jakimś sensie zawsze się dla mnie kończą, gdy Brazylia przedwcześnie wypada z gry. Wczoraj to wszystko było kompletnie pozbawione sensu. Nie istniały żadne racjonalne przesłanki, aby swój teren odpuścić rywalom. Niebezpieczeństwo wykrakane przeze mnie wcale nie tkwiło w nadzwyczajnej klasie reprezentacji Berta van Maarwijka. Ono przede wszystkim skrywało się w brazylijskich duszach. W mentalności narzuconej przez Dungę, który jak wiadomo jest apologetą kunktatorstwa. Piłkarze, do przerwy prezentujący się bardzo dobrze, ochoczo podchwycili hasło rzucane nie tylko na okoliczność wczorajszych zdarzeń przez wodza. Zamiast prowadzenia gry po swojemu, Brazylijczycy jej zaprzestali. W tym bezsensownym pomyśle upatrywać trzeba głównej przyczyny porażki. Tym bardziej przykrej, że po prostu głupiej. Zaś Dunga najwyraźniej nie uwzględnił „detalu”, że drużynie zdecydowanie brakowało takich charakterologicznych walczaków, jak ... Dunga za czasów piłkarskiej kariery.

Oddawanie atutów przeciwnikowi zawsze jest pozbawione sensu, jeśli strona wcześniej dyktująca warunki sama z tego rezygnuje. Taka postawa zwiększa ryzyko popadnięcia w kłopoty, rodzi niebezpieczeństwo, iż może nastąpić nieszczęście. O ile nad prostopadłym podaniem Felipe Melo do Robinha przy golu na 1-0 można rozpływać się w zachwytach, to nad skutkami zachowań defensywnego pomocnika po zmianie stron trzeba zapłakać. Felipe Melo wcale nie był pojedynczym winowajcą przy utracie obu bramek. Odpowiedzialność za „samobója” spoczywa również na Julio Cesarze, którego wyjście do centry Wesleya Sneijdera było bardzo nieporadne. Z kolei przy golu na 2-1 dla Holendrów, tu akurat zgadzam się całkowicie z Jackiem Gmochem, najważniejszym momentem było uprzedzenie głową przez Dirka Kuyta reakcji Luisa Fabiano. Z drugiej strony jednak, co do cholery robił Felipe Melo, kiedy Sneijder szykował się do „główki”? Ano pilnował świeżego powietrza, które raptem za ułamek sekundy zamieniło się w fetor... Ordynarne kopnięcie Arjena Robbena przez Felipe Melo trzeba natomiast postrzegać w kategoriach chamstwa. I to kompletnie bez uwzględnienia interesu drużyny, która w obliczu nadciągającej porażki musiała na dodatek grać w osłabieniu liczebnym ostatnią fazę meczu. Przepraszam, ale było to zachowanie debilne.

Dunga też dowiódł, że z myśleniem nie jest u niego za tęgo. To, że przy stanie 1-2 musiał szukać nowych rozwiązań było oczywiste. A przykładów słabej formy Luisa Fabiano wczoraj nie brakowało. Wciąż jednak pozostawał on najgroźniejszym snajperem Brazylijczyków! Dlatego więc Dunga nie miał prawa odsyłać Luisa Fabiano do szatni. A jeśli już zdecydował się selekcjoner na zagrywkę va banque i koniecznie chciał dać szansę Nilmarowi, to absolutnie nie powinno to nastąpić kosztem Luisa Fabiano. Bo to był następny strzał we własną piętę, za cyngiel w tym przypadku pociągnęła akurat najważniejsza persona. Na zakończenie tematu „Dunga”, bo nieodwołalnie schodzi on z afisza, trzeba nadmienić, że Carlosowi wcale „nie grozi” podzielenie losu choćby Tele Santany z 1982. Tamta Brazylia, z Socratesem, Zico i Ederem, wprawdzie przegrała, ale zostawiła po sobie urokliwe wspomnienia. Konstruowanie drużyny przez Dungę polegało na tym, aby bez stylu sięgnąć po tytuł. Skoro o tytule trzeba od wczoraj zapomnieć, tym bardziej należy zamazać grubym flamastrem obraz dzisiejszej Brazylii. A Dundze co najwyżej pozostawić do obrabiania działkę malowania na murach. Czyli graffiti...

Natomiast zdecydowanie szkoda mi Maicona, który w ramach pocieszenia zapewne otrzyma niebawem powołanie do teamu „All Stars”. Znakomicie grającemu Maiconowi zdecydowanie należy się taki honor. Podobny zaszczyt powinien spotkać Diego Forlana. Nie wiem nawet, czy Urugwajczyk nie jest do tej pory najlepszym graczem mundialu. Wczoraj Forlan znów udowodnił, że jabulani może stanowić śmiercionośną broń do rażenia z dystansu pozornie bezpiecznego dla bramkarzy. Co zresztą, jeszcze do przerwy ekstremalnie dramatycznego meczu Urugwaj - Ghana, dobitnie wykazał Sulley Muntari. W ostatnich sekundach dogrywki nie zawahał się złożyć własnej ofiary na narodowym ołtarzu Luis Suarez. I to był piękny, spontaniczny gest. Do jakiego stopnia krwawić będzie serce Urugwaju w półfinałowym meczu z Holandią? Sytuacja kadrowa jest niemal katastrofalna, do kontuzjowanego Diego Godina dołączył teraz inny filar obrony, Diego Lugano. Za kartkowe  przewiny wypada z obiegu Jorge Fucile, z przodu zabraknie Suareza. Ale ciężko ranny Urugwaj jeszcze nie umarł. W przeciwieństwie do przedwcześnie zgasłej i rzekomo wielkiej Brazylii...


Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty