Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Reprezentacja > Wiadomości reprezentacja
Dziennik budowy majstra Smudy (4)2012-10-15 11:56:00 Jerzy Cierpiatka

Polska drużyna narodowa ma nowego selekcjonera. Na szczęście przestał nim być Franciszek Smuda, co stwierdzam z nieskrywaną satysfakcją. Dlaczego? Odpowiedź poniżej, w tekście pisanym systematycznie od jesieni 2009, czyli objęcia funkcji przez Smudę. Fragmenty mych felietonów opublikowanych na portalu „sportowetempo” nie powinny zostawić złudzeń, że klęska poniesiona przez Smudę i jego drużynę podczas EURO stanowiła splot pechowych okoliczności. I była skutkiem spisku złych mocy, które za cel ataków obrały sobie akurat biało-czerwonych.

Z pozycji programowego oponenta pomysłów i działań Smudy (w roli selekcjonera, nie trenera klubowego) ani mi w głowie zaakceptowanie tej wersji dla naiwnych. Gruby błąd polegający na powierzeniu stanowiska Smudzie, zaś następnie obdarzeniu go nieograniczonym kredytem zaufania został popełniony zaraz na starcie, a raczej przy falstarcie. A później sprawy potoczyły się już normalnie. Włącznie z epilogiem serialu, w którym zamiast upragnionego happy endu mieliśmy czeskie kino we Wrocławiu...

Zanim nastąpi „finito”

(Wisła - Hapoel, sierpień 2011)

(…) Najwyraźniej natomiast ma nieustanne kłopoty z czytaniem selekcjoner Franciszek Smuda. I nie jest to zdaje się stan przejściowy, jeno chroniczne zapalenie gałek ocznych. Aby nie postawić tezy o chorobie nieuleczalnej... Zagadnieniem na zupełnie inną okazję jest skład narodowościowy w końcu polskiej reprezentacji. Tak samo jak dramatyczne proporcje w ekstraklasie, gdzie Polaków za chwilę będziemy szukać za pomocą lupy. Z natury rzeczy będą to bardzo smutne tematy. Jeśli jednak Smuda zdecydował się na szeroką akcję pod tytułem „przeszczepy za wszelką cenę”, jeśli słyszymy o Gienkach, którzy stali się Eugenami i rzekomo mają zbawić biało-czerwoną drużynę, to w tym kontekście brak zainteresowania Smudy kandydaturą świetnego Meliksona zdumiewa. A nawet podsuwa myśl o sabotażu.

Po ostatnim pokazie Meliksona Smuda już nie krzyczy „finito!”. Na razie obserwuje Maora, niewątpliwie okiem wytrawnego znawcy przedmiotu. Z tego co czytam, tematu „Melikson” za chwilę może już nie być. Jeśli Maor zagra w reprezentacji Izraela, sprawa się urwie. A wówczas, zamiast dociekać dlaczego, intrygować będzie kto komu urwie jaja. I to dopiero będzie „finito”...

Diabeł tkwił w sekundach, gorszy nie wygrał z lepszym

(Polska - Niemcy, wrzesień 2011)

(…) Nie da się ukryć, że w przeszłości bywało blisko. Drużyna zawiadywana pod koniec lat 50. przez Czesława Kruga, a trenowana przez Tadeusza Forysia pojechała do Hamburga i tylko zremisowała prawie wygrany mecz. W tym samym Hamburgu wkrótce po rozpoczęciu złotej epoki Górskiego znów byliśmy niemal w ogródku. Ale też z pełną odpowiedzialnością za fakty można teraz napisać, że zdecydowanie najbliżej był Franciszek Smuda. Choć od razu zaznaczyć trzeba, iż chodzi wyłącznie o wymiar czasowy. Sekundową cezurę oddzielającą dziką radość od satysfakcji z niewątpliwie cennego remisu.

Ten remis w Gdańsku był od stanu 2-1 wielce pechowy i zarazem ogromnie szczęśliwy w generalnej ocenie meczu. Tak w futbolu bywa, że hasło „gdyby” należy rozpatrywać w różnych aspektach. Kapitalnie obsługiwany podaniami przez Roberta Lewandowskiego, miał powody Sławomir Peszko do plucia sobie w brodę z powodu zmarnowania do pauzy aż trzech „setek”. Zabrakło zimnej krwi i przede wszystkim umiejętności. Wyprowadzanie błyskawicznych kontrataków też stało na bardzo wysokim poziomie. Ale na drugiej połowie boiska nawet ślepy dostrzegłby ewidentny prymat Niemców w technice i swobodzie operowania piłką. A nawet największy nieuk doliczyłby się zdecydowanej przewagi drużyny Löwa w ilości wypracowywanych „stuprocentówek”. Uratowało nas wstanie lewą nogą we wtorkowy dzionek przez Miroslava Klose a nade wszystko fenomenalnie broniący Wojciech Szczęsny. - „Weltklasse!” - z absolutnym przekonaniem stwierdził sam Oliver Kahn, gdy wygłaszał pomeczowy komentarz przed kamerami ZDF. Ile razy stać będzie Szczęsnego na podobne cuda? I czy może spaść na niego  większy komplement? Nie. Ale, swoją drogą, Szczęsny nie powinien rzucać rękawicami w kierunku kolegi, któremu dosłownie powinęła się noga.

W grze Polaków, wreszcie, można było dostrzec kilka elementów bardzo pozytywnych. Choćby dobrodziejstwa płynące z pobytu Lewandowskiego w Borussii Dortmund, gdzie pod czujnym okiem Jürgena Kloppa nie marnuje czasu. Paweł Brożek na tureckiej ziemi zachował chytrość, o czym świadczy przeczucie w lot, że Tim Wiese postanowi nieodpowiedzialnym wybiegiem z bramki „naprawić” skutki opieszałości Jerome Boatenga. Fragmentami, chociaż tylko fragmentami, dobrze było z agresywnym odbiorem piłki, co otwierało możliwość świetnego uderzenia z kontry. Ale... Znacznie częściej nie potrafili Polacy utrzymywać się przy piłce, statystyczny zapis jest jednoznaczny. Boki defensywy wielekroć pękały szwach, Jakub Wawrzyniak dopisał puentę w najgorszym momencie. Z kolei Arkadiusz Głowacki sfaulował Thomasa Müllera, później poszedł w „recydywę”. A przecież nie wolno zapomnieć o kiksie w pierwszej połowie, Klose nieuchronnie powinien wykorzystać ten „Patzer”.

Upragnionego zwycięstwa wciąż nie ma. Szkoda? No jasne, sam chętnie pogratulowałbym (…) Smudzie. Boję się jednak, że od zwycięstwa w Gdańsku nastałby czas na lasowanie mózgu. A to, zwłaszcza przed finałami EURO, szczerze odradzam.

Co wynika z towarzyskich spotkań?

(Polska - Portugalia, luty 2012)

(…) Ze stanem wiedzy odnośnie wartości polskiej reprezentacji futbolowej na trzy miesiące przed EURO jest podobnie. Komu wydawało się, że po towarzyskim spotkaniu z Portugalią będzie znacznie mądrzejszy, ten takim sposobem podejścia do sprawy objawił wyłącznie naiwność. Celowo używam terminu „spotkanie towarzyskie”, bo coraz częściej docierają z boku powątpiewania nad sensem gier pozbawionych konkretnej stawki. Coś niewątpliwie jest na rzeczy, zwłaszcza przy uwzględnieniu ogromnie napiętego terminarza meczów. Pełna zgoda, że ugoszczenie Portugalczyków słusznie miało służyć zaprezentowaniu Narodowego jako dumnego obiektu spełnionych marzeń, choć finansowa strona zagadnienia może wzbudzać różnorakie kontrowersje.

Sportowy aspekt sprawy wygląda jednak zupełnie inaczej. Nikt nie wziął z sufitu podejrzeń, że Portugalia żyła przede wszystkim ligową konfrontacją Benfiki Lizbona z FC Porto. Natomiast z naszej perspektywy spotkanie z drużyną Paulo Bento teoretycznie powinno przybliżyć do odpowiedzi, w jakim punkcie znajduje się reprezentacja Franciszka Smudy. A przybliżyło? Śmiem wątpić. Uwzględniając czyste konto strat, o żadnym obciachu nie było mowy. Ale o cymesach też nie. O niewątpliwie solidnych fundamentach (Szczęsny, Piszczek, Obraniak, Błaszczykowski, przymusowo nieobecny na placu Lewandowski itp) wiadomo od dawna. Słabsze, bądź słabe punkty pozostały. Ale jakaż byłaby realna wartość spostrzeżeń, nawet gdyby pionki przeistoczyły się w figury podczas spotkania z przeciwnikiem co najwyżej średnio zainteresowanym przebiegiem towarzyskiego party?

Czytam gdzieś, że wreszcie stanęła na wysokości zadania polska defensywa i załamuję ręce. Bo mam w pamięci całkiem czytelne sytuacje, kiedy od katastrofy uratował nas wyłącznie egoizm Naniego. Mając idealnie ustawiającego się i gotowego na dopełnianie formalności Hugo Almeidę, gwiazdor ManU ignorował go w sposób skandaliczny. W grze o nic Nani naraził się tylko na słowną reprymendę, ale w meczu o stawkę zostałby obdarty żywcem ze skóry. Wynika z tej różnicy wskazówka, aby imponujący widok Stadionu Narodowego nie przesłaniał stanu jego murawy. A ściślej, żeby towarzyskie harce broń Boże nie mierzyć poważną skalą.

JERZY CIERPIATKA
Cdn

Odcinek 1 - kliknij tutaj

Odcinek 2 - kliknij tutaj

Odcinek 3 - kliknij tutaj


Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty