Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Reprezentacja > Wiadomości reprezentacja
Dziennik budowy majstra Smudy (3)2012-10-09 08:49:00 Jerzy Cierpiatka

Polska drużyna narodowa ma nowego selekcjonera. Na szczęście przestał nim być Franciszek Smuda, co stwierdzam z nieskrywaną satysfakcją. Dlaczego? Odpowiedź poniżej, w tekście pisanym systematycznie od jesieni 2009, czyli objęcia funkcji przez Smudę. Fragmenty mych felietonów opublikowanych na portalu „sportowetempo” nie powinny zostawić złudzeń, że klęska poniesiona przez Smudę i jego drużynę podczas EURO stanowiła splot pechowych okoliczności. I była skutkiem spisku złych mocy, które za cel ataków obrały sobie akurat biało-czerwonych.

Z pozycji programowego oponenta pomysłów i działań Smudy (w roli selekcjonera, nie trenera klubowego) ani mi w głowie zaakceptowanie tej wersji dla naiwnych. Gruby błąd polegający na powierzeniu stanowiska Smudzie, zaś następnie obdarzeniu go nieograniczonym kredytem zaufania został popełniony zaraz na starcie, a raczej przy falstarcie. A później sprawy potoczyły się już normalnie. Włącznie z epilogiem serialu, w którym zamiast upragnionego happy endu mieliśmy czeskie kino we Wrocławiu...

Na Kowno, czyli franzowata „Biedronka”

(Litwa - Polska, marzec 2011)

Z gustami telewidzów jest podobnie jak u melomanów. Jedni wolą Tercet Egzotyczny, drudzy Kapelę Czerniakowską, trzeci Łódzkich Mandolinistów. Niebywały talent do pożenienia wszystkich nurtów w nader oryginalną całość folklorystyczną ujawnił ostatnio selekcjoner Franciszek Smuda. Wprawdzie nie uznał za stosowne oprotestować w odpowiednim czasie pomysł przeprowadzenia meczu Litwa - Polska na kartoflisku w Kownie. Za to, mimo nawału jakże ważnych obowiązków, znalazł wolną chwilę na odegranie roli frontmana w reklamowym spocie sławiącym „Biedronkę”.

Gniot o reprezentacji złożonej z samych Adamiaków pewnie dziwiłby mocno, gdyby autorzy poronionego pomysłu przede wszystkim zadbali o inną obsadę. Skoro jednak postawili na Smudę, mają co mają. Urodził się reklamowy potworek, wymagający kategorycznego zawetowania przez posiadaczy choćby odrobiny dobrego smaku. Przyznać jednak trzeba, że czas emisji wybrano optymalnie. Czyli tuż przed założonym popadaniem w zachwyt nad szarżami polskich wojsk w obliczu litewskiego nieprzyjaciela. Wróg okazał perfidię, bo wyznaczył pole bitwy na froncie pełnym dziur. Na takim teatrze wojennym nie mogła rozwinąć szyków armia Smudy, której wytrącono główny oręż walki, czyli technikę. To wersja strony polskiej. Ha, ha...

Drugi szkopuł tkwił w niewątpliwym nadmiarze obowiązków głównodowodzącego. Ta francowata, a raczej franzowata „Biedronka”... Efekt był adekwatny do poziomu stanu przygotowań i stopnia (nie)poważnego potraktowania problemu. Bitwa pod Kownem została przegrana w żałosnym stylu. Można się wprawdzie pocieszyć, że prawdziwa wojna wybuchnie dopiero za rok. Prawda jest jednak taka, iż po zmarnowaniu półtora roku na wybitnie nieudane manewry stan armii jest na dziś opłakany. Z ust marszałka Smudy pada cały czas ta sama gadka: będzie lepiej, będzie dobrze. Niestety, nie jest to poparte boiskowymi argumentami, ani przedstawieniem szczegółowego harmonogramu reklam, jakimi z osobistym udziałem zamierza nas uraczyć do rozpoczęcia EURO. Bo jeśli na przykład przyszykował Smuda serial pod tytułem „Wieś tańczy i śpiewa”, to ja wymiękam. Choćby z tego powodu, iż przed finałami MŚ 2002 jednemu z poprzedników Smudy też pomyliła się hierarchia ważności celów. (…)

Smudowa reklama „Biedronki”, ani „popis” jego żołnierzy w okopach Kowna na szczęście nikomu nie odebrały życia. Ale kto zapłaci nam za zrujnowane zdrowie? Jeszcze przed pójściem na zakupy...

Czy to dobrze przegrać nisko?

(Polska - Francja, czerwiec 2011)

Gdy jesienią 1968 pytano polskich uczestników olimpiady w Mexico City o nieprzyjemne strony niewątpliwie sympatycznych igrzysk, niektórzy od razu wskazywali na słownik języka hiszpańskiego. Z zakreślonym hasłem „mañana”. Bo kiedy przyszło załatwić jakąś sprawę na teraz, w odpowiedzi słyszeli, że to nastąpi. Jutro. Obietnicom towarzyszył promienny uśmiech Latynosów. No i jutro znów było jutro.

Danych Franciszka Smudy nie uświadczysz w olimpijskich leksykonach. Wygląda jednak na to, iż w tamte meksykańskie noce był pilnym uczniem. Od momentu objęcia funkcji selekcjonera biało-czerwonych rozpowiada bowiem na prawe i lewe skrzydło jacy to mocni, zwarci i gotowi będą jego piłkarze na godzinę startu EURO. Szkopuł w tym, iż od nominacji Smudy minęło półtora roku. Dokąd zmierzamy? - dzięki Smudzie wiemy. Gdzie jesteśmy? - też wiemy. Otóż jesteśmy głęboko w d... Z tym, że wiemy to już bez żadnej łaski „Franza”.

Każdy selekcjoner działa na podstawie określonego planu, przyjętych założeń, które stara się realizować. Jak ten truizm odnosi się do Smudy? O co chodzi w tej jego, eufemistycznej mówiąc, koncepcji? Albo inaczej: czy ta koncepcja w ogóle istnieje i na jakich przesłankach jest oparta? Po mojemu miotamy się od ściany do ściany, a przypadkowość pomysłów nie jest niczym skrępowana. Ślady liźnięcia hiszpańskiego (vide „mañana”) niewątpliwie można dostrzec. Owe ustawiczne odmawianie przez Smudę litanii rozpoczynającej się od jakże wygodnego grepsu „będziemy”... Również w kontekście budowy drużyny na MŚ 2014, co od niedawna można usłyszeć...

Ale gdzie do cholery choćby elementarna logika przy podejmowaniu konkretnych decyzji? (Korepetycjami mógłby służyć Smudzie Orest Lenczyk, ale wielce wątpliwe czy zechce).  Jak zderzyć spęd prawie 70 kadrowiczów ze stanem na czerwiec 2011, kiedy po rocznej nieobecności w drużynie narodowej dowiaduje się na przykład Paweł Brożek, że jak najbardziej jest brany pod uwagę. Toż przez dwanaście poprzednich miesięcy nie mógł być?

Mydlenie oczu trwa w najlepsze, a niedawne mecze z Argentyną i Francją stanowiły doskonały pretekst, by bańki puszczać nosem i przy tych okazjach. Wbrew temu, na co zżyma się Smuda, mieliśmy do czynienia z Argentyną C. I nie ma sensu obrażanie się na ludzi nazywających sprawę po imieniu. Wygraliśmy, niech żyją statystyki... A ponoć jeszcze bardziej tchnął optymizmem przebieg meczu z Francuzami, choć akurat meczu przegranego. Bywało w przeszłości, że „Trójkolorowi” sprawiali Polakom baty, nie bacząc, że gość nie powinien lać gospodarza. 4-1 w Warszawie, 5-1 w Poznaniu... Ale przed tygodniem w stolicy nie byli zanadto na bakier z etykietą. Potraktowali nas elegancko, choć nikłą porażkę zostawili na pożegnanie. Czy dobrze się stało, że nie doszło do złojenia portek?

Zależy z której strony patrzeć. Jeśli napiszę „szkoda”, natychmiast znajdę się na ławie oskarżonych o celowe wystawianie dumy narodowej na szwank. Ale intencje mam przecież zupełnie inne. Choćby z tego powodu, że w różowych okularach nie chodziłem nigdy. Zatem wracam do hasła „szkoda”. Tak, szkoda mi tej zaledwie jednobramkowej porażki, bo jej skromne rozmiary przesłoniły niektórym ostrość widzenia.

„Czy nikt się nie zorientował, że Francja grała na pół gwizdka i gdyby ktoś jej zawodników przed meczem postraszył, że jeśli nie wygrają dwoma-trzema bramkami, to wylecą z reprezentacji Francji, to pewnie wynik byłby inny” - felietonowo postawił kwestię Zbigniew Boniek. Jak wiadomo, nie zawsze zgadzam się z nim. Ale w tym przypadku trafił „Zibi” w sedno polskiej sprawy. I między wierszami zasygnalizował problem, z jakim przyjdzie się zderzyć Polakom za rok. Ale już w zupełnie innej skali. Bo dzisiejsi rywale z próbnych manewrów będą za dwanaście miesięcy uzbrojeni po zęby. Warto było mieć tego świadomość na stadionie Legii, a nie z uśmiechem na buziach rozprawiać o ładnej porażce.

Przyznać trzeba, że Smuda od chwili uzyskania nominacji niewątpliwie nabył umiejętność wystawiania sobie alibi na przeróżne okoliczności. W Murcii testował ofensywne ustawienie i tylko dlatego dostała jego drużyna sześć sztuk od Hiszpanów. Przeciwko Francji toczyli biało-czerwoni rzekomo wyrównany bój, co w mym przekonaniu stanowiło nagięcie skrzeczącej rzeczywistości do pobożnych życzeń. Bowiem tej fikcyjnej równowagi sił nie było, wystarczyło porównać operowanie piłką przez obie ekipy.

Stan rzeczy jest na dziś taki, że wciąż tracimy czas. Zegar tyka jak przed II wojną, a wódz wmawia narodowi, iż szabelki wystarczą na czołgi. Słuchając tego, kto chce niech wierzy, że nie chodzi o bombę zegarową. I miejsca w schronie, do których nie każdy będzie mógł zdążyć.

JERZY CIERPIATKA
Cdn

Odcinek 1 - kliknij tutaj

Odcinek 2 - kliknij tutaj


Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty