Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Reprezentacja > Wiadomości reprezentacja
JERZY CIERPIATKA wspomina Włodzimierza Smolarka, Piłkarza o niesamowitej mocy2012-03-09 15:56:00 Jerzy Cierpiatka

ZAMIAST DOGRYWKI (101)

To niestety nie sen...


Atrakcyjne tematy same cisną się pod pióro. Cudowne loby Lionela Messiego w rewanżu Barcelony z Bayerem Leverkusen miały w sobie więcej magii od słynnej sceny tenisowej z „Powiększenia” Michelangelo Antonioniego. Baskijskie dzieci z Athletic Bilbao heroicznie weszły na barykadę Old Trafford i wcale nie kryjąc się za nią okiełznały „Diabły” Alexa Fergusona. Choć ciężko znokautowany na San Siro przez Milan, zdumiewająco podniósł się Arsenal z klęczek i w rewanżu był o krok od sprawienia sensacji mierzonej skalą mega. Ale dzisiejszy temat musi być inny, niestety. Bo nagle uciekł nam za chorągiewkę boiska Włodzimierz Smolarek i przed symbolicznym zastawieniem piłki nawet nie zdążył pożegnać się.

Lewoskrzydłowi od dawien dawna grają po swojemu. Wierzę na słowo, że wzorem elegancji był Gerard Wodarz, bezapelacyjnie plasujący się na tej pozycji w przedwojennej elicie. Herosów następnych epok już widziałem na własne oczy. Na piękne pomysły wpadał Roman Lentner, fascynujący urokiem akcji nie tylko futbolowych estetów. Zamiary zabrzanina ciężko było przewidzieć, również na paryskim Stade de Princes, gdy zaskoczył Francuzów strzałem akurat z prawej nogi. Robert, a raczej „Józek” Gadocha mieszkał ode mnie o rzut beretem, na już nieistniejącej uliczce Bzowej. Na starym boisku Garbarni kiwał lepiej od Loli z Ludwinowa. Podczas treningów musiał centrować prosto na głowę siedzącego sobie na stołeczku czeskiego trenera, który nazywał się Karel Finek.

Dobrodziejstwa tych twardych lekcji mogliśmy zaznać na stadionach Bundesrepubliki, podczas finałów X MŚ. Gadocha zawsze był egocentrykiem, wręcz sobkiem. Uwielbiał eksponowanie własnej osoby, przedkładał rachunki nie zawsze mające pokrycie w faktach. Na przykład, podczas nad wyraz hojnego samoliczenia asyst przy bramkach, jakie zostały zdobyte w Niemczech przez biało-czerwonych. Per saldo jednak, to właśnie Gadocha był pierwszym polskim lewoskrzydłowym formatu światowego, choć pełen finezji drybler spod krakowskich Błoń, Janusz Kowalik, jest pewnikiem zupełnie innego zdania.

Z niewątpliwym rozmachem szarżował Stanisław Terlecki, ile mu w tym dopomogły intelektualne pierwiastki nie jestem w stanie oszacować. Nikt nie powinien odważyć się na kwestionowanie estetycznych walorów akcji kreowanych przez Mirosława Okońskiego. „Oko” tylko puszczał oko i już był poza zasięgiem... Wojciech Kowalczyk z kolei garściami czerpał z niewyczerpanych pokładów naturszczyka, na dodatek szybszego od wiatru, choć z obowiązkowo posłuszną piłką przy nodze. Niezależnie od szybkości główny atut Włodzimierza Smolarka stanowiła jego siła, a wręcz niesamowita moc. Miał w sobie coś z młodego Mike’a Tysona. Pojawiające się na drodze przeszkody liczyły się tylko do momentu ich powalenia. Ani sekundy dłużej.

Mało kto, może nawet nikt, dbał na boisku o symbole tak jak Smolarek. On dawał gwarancję hartu ducha i wiary w siebie, przy okazji inspirując kolegów i widzów do identycznych postaw. Wielekroć przywoływana teraz scena z ostatnich sekund meczu ze Związkiem Radzieckim w Barcelonie ani chybi właśnie stanowiła symbol. Smolarek niewątpliwie chciał tej walki z Rosjanami, choć stwierdzenie, że pragnął tej walki szczególnie w chwili stanu wojennego może być przesadne. Niemniej liczyło się dla milionów to, co dzięki Smolarkowi mogły zobaczyć w tamtej sytuacji. Polaka stającego okoniem wobec „Ruska”, który co najwyżej był w stanie skoczyć rywalowi „na wentyl”. Jak wobec gestu Władysława Kozakiewicza, nigdy nie zazdrosnemu Smolarkowi o plagiat.

Podobnych przypadków, choć zazwyczaj już z dala od politycznego kontekstu, było w karierze Smolarka znacznie więcej. Ma stuprocentową rację Zbigniew Boniek, na pożegnanie Przyjaciela wyrażający pewność, że u Jego boku można było iść na wojnę. Włodzimierz Smolarek uwielbiał walkę na różnych frontach. W Liverpoolu, gdzie wcale nie wystraszył go ryk „The Kop”. W Atenach, choć jeszcze na połowie boiska był „cięty” równo z trawą. W Lipsku, tam dwukrotnie zwiał enerdowskim służbom specjalnym, w pierwszej sytuacji przyprawiając nas o palpitację serca z powodu zwlekania z wykonaniem egzekucji na Hansie-Ullrichu Grapenthinie. No i oczywiście w Łodzi, gdzie jak najbardziej słusznie i całkowicie zgodnie z prawdą postrzegano w nim widzewskiego herosa.

Kto się spodziewał, że to właśnie Smolarek pierwszy opuści szeregi medalowej drużyny Antoniego Piechniczka z Espana ’82? Akurat On, bodaj najsilniejszy i najwaleczniejszy z tej walecznej armady? On, w trakcie wspaniałej kariery prawdziwy okaz zdrowia? Nie mamy pojęcia jakie licho w nas siedzi. Bywa, że odzywa się ono całkiem znienacka. W środku nocy, po której powinien nastać piękny poranek. We śnie, który niestety już nie jest snem...

JERZY CIERPIATKA


Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty