Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Reprezentacja > Wiadomości reprezentacja
JERZY CIERPIATKA komentuje gdański mecz reprezentacji Polski z Niemcami2011-09-09 14:31:00 Jerzy Cierpiatka

ZAMIAST DOGRYWKI (75)

Diabeł tkwił w sekundach, gorszy nie wygrał z lepszym


Fatalny bilans meczów Polski z Niemcami bynajmniej nie spowodował zaginięcia ducha w narodzie. W samym centrum Rynku Głównego Renatka Świerczyńska urzekająco śpiewała „Summertime”, ale finał jak zwykle miłej pogawędki z red. Andrzejem Gowarzewskim dotyczył gdańskich przepowiedni. - Zobaczysz, że wygramy. Za długo trwają te nieszczęścia, już 78 lat - rzucił Andrzej na odchodne. Tym samym tropem poszedł pół godziny przed pierwszym gwizdkiem na Baltic Arenie as starego Ludwinowa, zaś obecnie prezes Garbarni, Jerzy Jasiówka. - Będzie dobrze. W końcu doczekamy się... - prorokował Jurek, który na czas meczów drużyny narodowej widzi świat wyłącznie w biało-czerwonych barwach.

Ani trochę nie podzielałem optymizmu Gowarzewskiego i Jasiówki. Z Niemcami, nie licząc kilku remisów, zawsze było „w plecy”. I to niezależnie od tego, kto zawiadywał „Bundesmanschaftem”: Otto Nerz, Sepp Herberger, Helmut Schön, Jupp Derwall, Berti Vogts, Jürgen Klinsmann czy Joachim Löw. Bezradność wobec nich przyszło okazywać takim personom jak Józef Kałuża, Ryszard Koncewicz, Kazimierz Górski, Ryszard Kulesza, Antoni Piechniczek. Mecze z Niemcami zawsze miały specyficzny kontekst, niekiedy polityczną otoczkę. Józef Cyrankiewicz dogadał się jesienią 1970 z Willym Brandtem, ale podpisanie układu z wielowiekowym wrogiem widać nie stanowiło wystarczającej przesłanki, aby rok później - bezpośrednio przed konfrontacją w Warszawie (1-3) - puścić polskim telewidzom „Deutschland, Deutschland über alles”. Transmisja rozpoczęła się równo z gwizdkiem...

Gowarzewskiemu i Jasiówce, a z nimi milionom, zabrakło ledwie kilku sekund do urzeczywistnienia marzeń. Nie da się ukryć, że w przeszłości bywało blisko. Drużyna zawiadywana pod koniec lat 50. przez Czesława Kruga, a trenowana przez Tadeusza Forysia pojechała do Hamburga i tylko zremisowała prawie wygrany mecz. W tym samym Hamburgu wkrótce po rozpoczęciu złotej epoki Górskiego znów byliśmy niemal w ogródku. Ale też z pełną odpowiedzialnością za fakty można teraz napisać, że zdecydowanie najbliżej był Franciszek Smuda. Choć od razu zaznaczyć trzeba, iż chodzi wyłącznie o wymiar czasowy. Sekundową cezurę oddzielającą dziką radość od satysfakcji z niewątpliwie cennego remisu.

Ten remis w Gdańsku był od stanu 2-1 wielce pechowy i zarazem ogromnie szczęśliwy w generalnej ocenie meczu. Tak w futbolu bywa, że hasło „gdyby” należy rozpatrywać w różnych aspektach. Kapitalnie obsługiwany podaniami przez Roberta Lewandowskiego, miał powody Sławomir Peszko do plucia sobie w brodę z powodu zmarnowania do pauzy aż trzech „setek”. Zabrakło zimnej krwi i przede wszystkim umiejętności. Wyprowadzanie błyskawicznych kontrataków też stało na bardzo wysokim poziomie. Ale na drugiej połowie boiska nawet ślepy dostrzegłby ewidentny prymat Niemców w technice i swobodzie operowania piłką. A nawet największy nieuk doliczyłby się zdecydowanej przewagi drużyny Löwa w ilości wypracowywanych „stuprocentówek”. Uratowało nas wstanie lewą nogą we wtorkowy dzionek przez Miroslava Klose a nade wszystko fenomenalnie broniący Wojciech Szczęsny. - „Weltklasse!” - z absolutnym przekonaniem stwierdził sam Oliver Kahn, gdy wygłaszał pomeczowy komentarz przed kamerami ZDF. Ile razy stać będzie Szczęsnego na podobne cuda? I czy może spaść na niego większy komplement? Nie. Ale, swoją drogą, Szczęsny nie powinien rzucać rękawicami w kierunku kolegi, któremu dosłownie powinęła się noga.

W grze Polaków, wreszcie, można było dostrzec kilka elementów bardzo pozytywnych. Choćby dobrodziejstwa płynące z pobytu Lewandowskiego w Borussii Dortmund, gdzie pod czujnym okiem Jürgena Kloppa nie marnuje czasu. Paweł Brożek na tureckiej ziemi zachował chytrość, o czym świadczy przeczucie w lot, że Tim Wiese postanowi nieodpowiedzialnym wybiegiem z bramki „naprawić” skutki opieszałości Jerome Boatenga. Fragmentami, chociaż tylko fragmentami, dobrze było z agresywnym odbiorem piłki, co otwierało możliwość świetnego uderzenia z kontry. Ale... Znacznie częściej nie potrafili Polacy utrzymywać się przy piłce, statystyczny zapis jest jednoznaczny. Boki defensywy wielekroć pękały szwach, Jakub Wawrzyniak dopisał puentę w najgorszym momencie. Z kolei Arkadiusz Głowacki sfaulował Thomasa Müllera, później poszedł w „recydywę”. A przecież nie wolno zapomnieć o kiksie w pierwszej połowie, Klose nieuchronnie powinien wykorzystać ten „Patzer”.

Upragnionego zwycięstwa wciąż nie ma. Szkoda? No jasne, sam chętnie pogratulowałbym Gowarzewskiemu, Jasiówce i nawet Smudzie. Boję się jednak, że od zwycięstwa w Gdańsku nastałby czas na lasowanie mózgu. A to, zwłaszcza przed finałami EURO, szczerze odradzam.

JERZY CIERPIATKA


Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty