Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Mistrzostwa Świata > Wiadomości MŚ 2010
AFRYKA Z KRAKOWA (23): Muslera - byle nie śladem Barbosy...2010-07-11 11:30:00 Jerzy Cierpiatka

Okrutny bywa los bramkarza. W finale MŚ ’50 na Maracanie Alcide Ghiggia zaskoczył Moacira Barbosę chytrym strzałem w krótki róg i Urugwaj sensacyjnie pozbawił Brazylię snu o upragnionym tytule. Tego błędu nigdy nie wybaczono Barbosie. Żalił się, że najwyższe wyroki więzienia wydawane przez brazylijskie sądy wynoszą 30 lat. Ale jego wyklął naród na pół wieku. Do końca parszywego życia, którego dobiegło kresu na wiosnę 2000.

Urusi wówczas skorzystali z cudzego nieszczęścia, ale wczoraj znaleźli się dokładnie w odwrotnej sytuacji. Bramkarze, w ramach solidarności zawodowej, raczej rzadko nie zostawiają suchej nitki po innych strażnikach przestrzeni okolonej słupkami i poprzeczką. W komentarzu do meczu Urugwaju z Niemcami postąpił Maciej Szczęsny zupełnie inaczej. Wskazał palcem na Fernando Muslerę i powiedział wprost, że to on przegrał ten mecz. I że nie da się pokonać Niemców przez drużynę, która wprawdzie składa się z dziesięciu znakomitych piłkarzy w polu, ale ponadto dysponuje nieudacznikiem w bramce.

Ocena wyczynów Muslery przez Szczęsnego była nader surowa, ale sprawiedliwa. Duet komentatorski w osobach Macieja Iwańskiego i Michała Kołodziejczyka wyrażał zdumienie, że Muslera aż tak naiwnie wypuścił piłkę z rąk przy strzale Bastiana Schweinsteigera a przed nieuchronną dobitką Thomasa Müllera. Bo skoro bronił Muslera we wcześniejszych meczach jak się patrzy... Czyżby? A gdzie „plama” w spotkaniu z Koreą Południową? A co z wprawdzie pięknym, niemniej absolutnie do obrony uderzeniem Giovanniego van Bronckhorsta przy golu na 0-1 z Holandią? Iwańskiemu zresztą najwyraźniej dokuczała wczoraj krótka pamięć. Kreśląc sylwetkę Oscara Tabareza nie omieszkał dodać, że pod wodzą tego selekcjonera Urugwajczycy nie przebrnęli fazy grupowej włoskiego mundialu w 1990. Skoro tak, to przeciwko Italii w 1/8 finału zagrały duchy Enzo Francescolego, Nelsona Gutierreza czy Fernando Alveza... Tylko co mam począć z biletem ze Stadio Olimpico, który wciąż leży u mnie w domowym archiwum?

Wbrew pozorom, Muslera nie bronił znakomicie we wcześniejszej fazie turnieju. Zagrał na przyzwoitym poziomie w meczach grupowych, ale już od gier pucharowych wcale nie stanowił opoki drużyny Tabareza. Przeciwnie, schodził z formą w coraz bardziej zakazane rewiry, aż wreszcie fatalnie dał ciała. Minięcie się z piłką bezpośrednio przed sprezentowaniem Marcellowi Jansenowi gola na 2-2 to była żenada. A i przy utracie ostatniej bramki też nie był Muslera bez winy. Wprawdzie odium słusznie spadło na Diego Lugano, od którego odbiła się piłka, ale czy nie powinien Muslera podjąć interwencji zaraz po dośrodkowaniu z kornera? Powinien. Gdyby tylko nie miał pełno w portkach po wcześniejszym blamażu...

Mecz w Port Elizabeth, abstrahując od fatalnej roli Muslery, był znakomitym widowiskiem. Przy okazji udzielił odpowiedzi na kilka intrygujących kwestii. Otóż m. in. wyszło czarne na białym, że pozbawiony polskich wątków niemiecki Mannschaft jest wyraźnie słabszy od wersji standardowej. Brak Miroslava Klose i Lukasa Podolskiego był widoczny gołym okiem, absencja Piotra Trochowskiego dokuczała już w mniejszym stopniu. Stwierdzenie tego faktu mimo wszystko podnosi na duchu, choć niestety tylko to pozostało nam na pocieszenie.

Temat następny wiąże się z personaliami w drużynie przeciwnej. Teraz bowiem można wyobrazić sobie skalę trudności, z jakimi musiałaby się zmierzyć Holandia, gdyby rywal mógł rzucić przeciwko niej wszystkie siły na półfinałowy bój. Zbiorowy lament Urugwajczyków dotyczył oczywiście przymusowych absencji Diego Lugano i Luisa Suareza, ale wczoraj akurat nie oni rozegrali fantastyczną partię. Najlepszym uczestnikiem pasjonującego spotkania był przeniesiony z lewej strony obrony na przeciwległą flankę Jorge Fucile. Zagrał imponująco, być może nawet ponad miarę oczekiwań.

Zresztą Urugwaj traktowany jako całość prezentował się wczoraj pięknie. Przy pełnej świadomości, że mocno podpadnę wielbicielom talentu Diego Forlana ośmielę się jednak wrzucić drobny kamyczek do jego ogródka. Wolej na 2-1, po asyście harującego w pocie czoła Egidia Arevalo, był bajkowej urody. Kapitalne uderzenie w poprzeczkę w ostatniej sekundzie miało tylko ten mały feler, że było o kilka centymetrów za wysokie. Czegoś mi jednakowoż wczoraj zabrakło w grze bez wątpienia jednego z największych bohaterów mundialu. Chodzi o brak precyzji przy prostopadłych podaniach w kilku sytuacjach, które powinny dać Urugwajowi następne szanse bramkowe.

Diego i tak jednak był rewelacyjny w całym turnieju. A Urugwaj, tak przeraźliwie nudny w wielu poprzednich edycjach, wreszcie imponująco waleczny i w ogóle wspaniały. I gdyby jeszcze miał między słupkami kogoś innego niż Muslera... Na przykład Ladislao Mazurkiewicza, którego to postać autentycznie wielkiego bramkarza słusznie przywołał Stefan Szczepłek. Muslera jest młody, w trakcie turnieju skończył dopiero 24 lata. Choćby z tego powodu warto mu przebaczyć. A zresztą, temat dożywocia już był wśród bramkarzy przerabiany. Podły los Moacira Barbosy w zupełności wystarczy...


Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty