Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Mistrzostwa Świata > Wiadomości MŚ 2010
AFRYKA Z KRAKOWA (20): Tłuczkiem po głowie Maradony2010-07-04 12:21:00 Jerzy Cierpiatka

Naprawdę szczerze obawiam się o stan zdrowia redaktora Tomasza Wołka. Tyle peanów zdążył wygłosić na chwałę argentyńskiego futbolu, a tu taka klęska... Wołek i tak jednak znajduje się w zdecydowanie lepszym położeniu od Diego Armando Maradony. Dziś wybory, jest szansa, że w nich pójdzie Wołkowi lepiej. A Maradona? On wyłącznie z jednego powodu może odetchnąć z ulgą. Wprawdzie drużyna Maradony została zdeklasowana przez Niemców w identycznych rozmiarach, co ekipa Vladislao Capa przez Holendrów w MŚ ’74, ale to wcale nie są najcięższe klęski poniesione przez Latynosów w finałach mistrzostw świata. W 1958 Czechosłowacja rozgromiła Argentynę 6-1, o czym warto pamiętać.


Niezmiernie interesujące, że wtedy też dostali baty podopieczni fenomenalnego piłkarza. Tamtą Argentynę prowadził Guillermo Stabile, król strzelców MŚ ’30. Cap, facet o polskich korzeniach, również był reprezentantem kraju. Jeśli teraz dołożymy do tego grona Maradonę, łatwo o fałszywy wniosek, że reprezentację Argentyny nie powinni prowadzić byli zawodnicy. A to nieprawda, Cesar Luis Menotti (tytuł w 1978) i Carlos Bilardo (osiem lat później) byli przecież klasowymi piłkarzami. W przeciwieństwie do Maradony wiedzieli jednak co robić na ławce trenerskiej. Tymczasem „Boskiemu Diego” dobrze wychodzą tylko gesty pyszałka i nic więcej.

Wiara Argentyńczyków w Maradonę okazała się złudna. Krach operacji nie zdziwił mnie wcale. Od dwóch lat wypowiadałem na różnych łamach pogląd, że zabawa z Maradoną w roli selekcjonera jest z góry pozbawiona sensu. Charyzma fenomenalnego piłkarza nie wypełni luk w wykształceniu, ani nie doda intelektu niezbędnego na tym stanowisku. Było jasne, że siła Argentyny opierać się będzie na talencie poszczególnych piłkarzy, ale w żadnym wypadku nie będzie stanowić sumy tych umiejętności. A Maradona, poza objęciami czułego tatusia, nie przeszczepi na grunt gry zespołowej pierwiastków niezbędnych do skutecznego powalczenia o najwyższą stawkę. Tak sobie myślę, że Argentyna nie wyciągnęła żadnych wniosków z batalii toczonej niedawno o mundialowe paszporty. Co w jej trakcie wniósł Maradona? Ano stan olbrzymiej niepewności, prawie paniki, czy Argentyńczycy w ogóle przejdzie te eliminacje. Udało się w ostatniej chwili, po zwycięstwie nad Urugwajem w Montevideo. Ale trudno zapomnieć klęskę 1-6 z Boliwią na wyżynach La Paz, albo udrękę w Rosario, gdzie tzw. drużynę Maradony gładko wypunktowali Brazylijczycy 3-1.

Piszę o tzw. drużynie, ponieważ zamiast zespołu był to zlepek piłkarzy, których Maradona ani trochę nie scalił. Konstrukcja oparcia drużyny na Lionelu Messim mogłaby odnieść znakomity skutek, jak w przypadku „meksykańskiej” ekipy Bilardo z Maradoną w roli megagwiazdy, gdyby został spełniony podstawowy warunek. Bilardo, ani przez chwilę nie ograniczając piłkarskiego geniuszu Maradony, nie stracił z pola widzenia wspólnoty interesów całej drużyny. Każda z figur i pionków miała precyzyjnie określone zadania. Maradona już w roli selekcjonera potraktował ten problem kompletnie inaczej. Zbył go milczeniem, uznał za nieważny. Wyszedł z założenia, że sprawy muszą ułożyć się wspaniale, skoro ma się do dyspozycji Messiego, Carlosa Teveza czy Gonzalo Higuaina, którzy w ramach indywidualnych zajęć dadzą Argentynie radość. Naiwność tego rozumowania Maradony wybili mu wczoraj Niemcy. Uczynili to za pomocą tłuczka, którym co chwila walili po głowie. Jak słusznie zauważył we wczorajszej rozmowie telefonicznej red. Jerzy Nagawiecki, komentarz do wczorajszych wydarzeń w Kapsztadzie śmiało można ograniczyć do starej prawdy, że futbol jest dyscypliną zespołową. I na tym skończyć...

Maradonie marzyła się wielka improwizacja, Joachim Löw wyszedł z zupełnie innego założenia. W 72. minucie rozegrała się znamienna, wręcz symboliczna scena. W miejsce Jerome’a Boatenga najsłabsze ogniwo niemieckiej reprezentacji (wcześniej nie zdał egzaminu Holger Badstuber) wymieniał Marcell Jansen. Zanim wszedł na boisko, wysłuchał szczegółowych podpowiedzi ze strony asystenta Löwa, Hansa-Dietera Flicka. Ten zaś korzystał z grubego zeszytu. Idę o gruby zakład, że wszystko było tam rozpisane na wiele przeróżnych wariantów. Bez żadnego ryzyka można też stwierdzić, że w prawie 50-osobowym sztabie Niemców nie znalazł się choćby jeden  zbędny, „lewy” etat. Czyli prawie jak w Polsce...

Niemcy znów rozegrali imponującą partię. Grają blisko siebie, stąd wziął się oszałamiająco wysoki procent odbioru piłek. Często czyniła to osoba asekurująca, te podwojenia i potrojenia były kapitalne. O grze wszystkimi siłami najdobitniej świadczyły okoliczności strzelenia gola na 3-0. Rajd Bastiana Schweinsteigera był rewelacyjny, piłkę do siatki posłał z 4-5 kroków Arne Friedrich. To stoper, który znalazł się w najbliższym sąsiedztwie bramki Sergio Romero wcale nie po stałym fragmencie gry, jeno finalizując iście perfekcyjną akcję. Nie ulega kwestii, że oprócz rozmiarów klęski najbardziej musiało dokuczyć Argentynie pasmo upokorzeń przy traconych golach. Padały one w okolicznościach, rzekłbym, podwórkowych. Niebezpieczeństwo rodziło się gdzieś z boku, a egzekucja miała miejsce w centrum pola karnego. Albo bramkowego, co w tym kontekście jeszcze bardziej robi różnicę. No i jeszcze ta niemiecka dokładność przy ostatnich podaniach. Lukas Podolski dogrywał piłkę do Miroslava Klose z identyczną pewnością, z jaką dokonywał tego Mesut Özil do Thomasa Müllera przy golu nokautującym Anglików. Schweinsteiger, postać absolutnie najważniejsza wśród bardzo ważnych, też podawał do Friedricha w ogóle nie obawiając się, że piłka nie dotrze do adresata. Bajka, choć wcale nie autorstwa braci Grimmów...

Tak potężnie rozpędzone Niemcy będzie niezwykle ciężko zatrzymać. Na razie to zdecydowanie najlepsza drużyna turnieju, który jednak wcale się nie skończył. W środę półfinał z Hiszpanami, których we wczorajszym. meczu z Paragwajem znów przeżywała bardzo ciężkie chwile. I skorzystała z łaskawości liniowego asystenta Carlosa Batresa przy bezpodstawnym machaniu chorągiewką, kiedy doszło bo przedziwnego anulowania gola strzelonego przez Nelsona Haedo Valdeza. Z innych „kwiatków” warto zauważyć, że karny w kiepskim wykonaniu Oscara Cardozo powinien być powtórzony. Zaś Hiszpanom należała się jeszcze jedna „jedenastka”, gdy Justo Villar bezpośrednio po brawurowym sparowaniu karnego Xabiego Alonso ewidentnie obalił na murawę Cesca Fabregasa. Z drugiej strony wcale nie dziwię się gwatemalskiemu sędziemu, musiałby podyktować czwartego karnego w odstępie dwóch minut...

Niemcy zatem są bezwzględnie najlepsze, ale jeszcze nie mistrzowskie. Bo to całkiem dwie różne sprawy.



Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty