Koszykarze Stali Stalowa Wola wysoko zawiesili poprzeczkę niepokonanemu na własnym terenie Anwilowi Włocławek. Losy spotkania rozstrzygnęły się dopiero w czwartej kwarcie. Z pojedynku braci Wołoszynów nic nie wyszło - zagrał tylko Bartłomiej, skrzydłowy Anwilu.

Anwil Włocławek - Stal Stalowa Wola 90-76 (22-21, 22-18, 20-18, 26-19)

Anwil: Szubarga 10 (2x3), Tuljković 9, Jovanovic 9 (1x3), Pluta 17 (2x3), Dunn 10 oraz Chanas 15, B. Wołoszyn 9 (1x3), Barycz 7 (1x3), Sullivan 4.
Stal: Loyd 15 (2x3), Miszczuk 5, Partyka 7, Godbold 10 (2x3), Gabiński 10 (1x3) oraz Jarecki 2, Malczyk 2, Kasiulevicius 3 (1x3), Klima 10, Andrzejewski 12 (2x3).

- Trudno być zadowolonym po porażce, ale cieszę się, że mój zespół potrafił stawić czoła tak klasowemu przeciwnikowi - podkreślał trener Stali Bogdan Pamuła. Również w dwóch następnych meczach beniaminek musi zagrać bez kompleksów. Już w styczniu stalowcy zmierzą się z innymi gigantami ligi - Turowem Zgorzelec i Asseco Prokomem Gdynia.
We Włocławku dowodzeni przez Amerykanina Jarryda Loyda goście szybko pozbyli się tremy i na początku II kwarty objęli nawet prowadzenie 27-24. Na dystansie zabrakło im jednak atutów. Różnicę zrobili głównie rezerwowi Anwilu Kamil Chanas i Wojciech Barycz. Ich punkty sprawiły, że Anwil znów przejął kontrolę nad wydarzeniami. I mimo, że nie grał porywająco, zwyciężył po raz jedenasty. - Mieliśmy problem pod koszem. Rywale zebrali nam z tablicy aż osiem piłek - zauważył opiekun wicelidera tabeli Igor Griszczuk.
Mecz toczył się według następującego scenariusza: Anwil budował przewagę, Stal nie dawała za wygraną i zmniejszała straty. Jeszcze w połowie III kwarty po trafieniu Tomasza Andrzejewskiego przegrywała tylko 54-58. W decydującym momencie gospodarze włączyli jednak piąty bieg. - W czwartej kwarcie nieco zabrakło nam zimnej krwi - skwitował Bogdan Pamuła.