Facebook
kontakt
logo
Strona główna > STREFA BLOGU
JERZY CIERPIATKA po meczu z Czechami: Zamiast obligatoryjnego awansu z rzeczywiście łatwej grupy mamy klęskę
autor
Jerzy Cierpiatka (ur. 1953 w Krakowie) - dziennikarz sportowy. Reporter i felietonista „Tempa”, „Gazety Krakowskiej”, „Dziennika Polskiego”, „Przekroju”, wieloletni współpracownik katowickiego wydawnictwa „GiA”. Autor bądź współautor wielu książek, m. in. trzech monografii Małopolskiego Związku Piłki Nożnej, „Boży doping”, „90 lat Białej Gwiazdy”, „85 lat RKS Garbarnia”, „Od Urugwaju do Rosji” (historia mundiali), „Jak to było naprawdę” (prawdziwe opowieści sportowe), „Olimpizm polski”, „Poczet związkowych legend”.
Wcześniejsze wpisy:

Z DOMIESZKĄ RETRO (15)

Prawnuki Pinokia

Już choćby z pobieżnie dokonanego remanentu w myślach jasno wynika, że ciekawych scen z meczach z Czechosłowacją, a później Czechami, nie brakowało. Bywało wzniośle, jak krótko po wojnie, gdy również ze znaczącym udziałem naszego „krakusa”, Mieczysława „Messu” Gracza, wygrywaliśmy w stolicy 3-1. (Zaraz jednak przyszła wyprawa do Kopenhagi, gdzie poniesiona klęska 0-8 straszy do dziś). Z początkiem lat 60. nikła porażka w Bratysławie (1-2) bynajmniej nie rodziła pesymistycznych odczuć, skoro wcale nie było pękania przed wicemistrzami świata. Niebawem premierowo przywdział reprezentacyjny trykot Jan Banaś i szczerze podziwiał dublet wielkiego Ernesta Pola (2-1).


Z początkiem następnej dekady nastał czas rozstania z Ryszardem Koncewiczem, akurat w Pradze, gdzie dwubramkowa zaliczka wystarczyła ledwie do remisu (2-2). Zaraz po mundialu dla nas najpiękniejszym z najpiękniejszych identyczny los, zresztą w tym samym miejscu nad Wełtawą, spotkał Kazimierza Górskiego (również 2-2). Ale zanim to nastąpiło fetowano w Bydgoszczy piękny sukces świeżo kreowanych mistrzów olimpijskich, z perspektywy Ludwinowa cieszyło bardzo, że do dwóch trafień „Kaki” Deyny swoje trzy grosze wtrącił Robert Gadocha. Niemal równocześnie z wkroczeniem do akcji przez „Solidarność”, akurat na symbolicznie traktowanym Stadionie Śląskim, schodził z wielkiej sceny Włodzimierz Lubański. Już w XXI wieku Paweł Brożek i Kuba Błaszczykowski także w Chorzowie, chcąc nie chcąc, wzięli w obronę Leo Beenhakkera. W tym sensie, że reprezentacja prowadzona przez Holendra może notować kapitalne występy, w co wcześniej niewielu wierzyło.


Ale też bywało ponuro. W Ołomuńcu (1991), gdzie w drodze powrotnej przyszło dźwigać czterobramkowy worek. W trakcie EURO 2012 po porażce 0-1 definitywnie prysły awansowe zmysły. Najświeższa wpadka, Fernando Santosa (1-3), może i by szybciej wyparowała z głów, gdyby Michał Probierz teraz potrafił dać nam zapomnieć o wiosennej katastrofie. Pewnikiem słyszelibyśmy na tak wzniosłą okoliczność, tu i ówdzie, a chyba wszędzie, o charakterze objawionym w decydującym meczu, o wyciągnięciu sensownych wniosków z cudzych błędów, o walce do ostatniej kropli krwi i utraty świadomości. Słowem, byłby ćwiczony wariant perfekcyjnie wdrażany w życie przez prawnuków Pinokia. A oni, co doświadczamy na bieżąco teraz, również w trudnych, acz podobno przełomowych chwilach, nie tracą fasonu, nawet zachowują życiową formę. I kpią w najlepsze, kłamią w żywe oczy, za to obowiązkowo trzymając rękę na polskim sercu.


Okazuje się jednak, że reanimacja nadziei na bezpośredni awans wcale nie była potrzebna, by sztukę wciskania kitu uprawiać w najlepsze. Obecnego selekcjonera nie trzeba w tym względzie wysyłać na specjalne kursy uzupełniające. Bez całkiem zbędnie wystawionej delegacji z ust następcy Santosa popłynęła wartka opowieść o pozytywnym zabarwieniu, krzepiąca, wlewająca otuchę i dająca nadzieję na lepszą przyszłość, bo został dostrzeżony progres. Pytanie tylko przez czyje oczy. I kto powinien niezwłocznie zgłosić się do okulisty, a po nim do optyka. Adrian Mierzejewski czy Michał Probierz, skoro w piątkowy wieczór oglądali w tym samym miejscu dwa całkiem inne mecze.


Może jednak będzie lepiej? Na razie pewne jest, że zamiast obligatoryjnego awansu z rzeczywiście łatwej grupy mamy klęskę, trzeba sięgać po bezsensownie rzucone przez UEFA nie tylko Polakom koło ratunkowe. Jeśli mimo tej pomocy utoniemy, klęskę trzeba będzie zastąpić terminem „kompromitacja”. A wtedy podpierać się tezą postawioną tego samego dnia, ale w godzinach ranno-południowych, przez studyjnych analityków meczu Polska - Argentyna na polskie podsumowanie mundialu U-17. Że w gruncie rzeczy przesądziły niuanse (racja, wynik 0-4 tego ewidentnie dowodzi…), zaś obrany kierunek pracy z tą drużyną i tak jest słuszny. Przede wszystkim powinna fajnie grać w piłkę, a wynik przecież nie jest najważniejszy. No jasne, to oczywiste, zwłaszcza gdy rozpatrujemy wynik dotyczący startu w mistrzostwach świata: w trzech meczach absolutnie zerowy „dorobek” punktowy i deser w postaci jakże smakowitej różnicy bramek (1-9)…


Zatem nie traćmy nadziei. Zwłaszcza że Pinokio za sprawą uporczywych prawnuków ożył. A na dodatek zapowiada, albo i nawet gwarantuje, iż może być dobrze.


Nie ma rady, musimy zjednoczyć się narodowo w autentycznej wierze. W mądrość bajek.


JERZY CIERPIATKA

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty