Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Aktualności
MONIKA KOBYLIŃSKA: NAJWYŻSZY CZAS, ŻEBY WEJŚĆ NA WYŻSZY POZIOM2024-04-04 10:38:00

Czy kontuzja może być początkiem najpiękniejszego sezonu w karierze? Czego potrzebują Biało-czerwone, by wygrywać z najlepszymi na świecie? Dlaczego przy Cristinie Neagu można poczuć się jak przy Robercie Lewandowskim? O wszystkim tym (i wiele więcej) opowiada Monika Kobylińska, kapitan oraz aktualnie najbardziej doświadczona i najbardziej utytułowana zawodniczka w reprezentacji Polski.


Maciej Szarek, Związek Piłki Ręcznej w Polsce: W czwartek po południu w barwach CSM Bukareszt rozegrałaś spotkanie ligi rumuńskiej przeciwko Dunarea Braila (35:35), a już w niedzielę wieczorem pojawiłaś się na zgrupowaniu reprezentacji Polski w Warszawie. Znalazłaś chwilę, by po drodze zajrzeć w rodzinne strony na Święta Wielkiej Nocy?


Monika Kobylińska, kapitan reprezentacji Polski, rozgrywająca CSM Bukareszt: Jako sportowcy nie zawsze mamy czas, aby świętować z rodziną, ale w tym roku miałam więcej szczęścia i miałam okazję spędzić dwa dni z najbliższymi w Poznaniu. Trzeba przyznać, że w tym roku chyba wszystkim dopisała pogoda, co sprawiło, że naprawdę odpoczęłam i skorzystałam z wolnego czasu.


- W takich chwilach myślisz sobie, że piłka ręczna to bardziej zawód czy pasja?

- Dla mnie piłka ręczna od zawsze była pasją. Odkąd tylko pamiętam, uwielbiałam cały sport, ale kochałam właśnie piłkę ręczną, która bardzo szybko mnie zainteresowała. Nawet teraz, kiedy po swoich meczach i treningach mam wolny czas, często oglądam najciekawsze spotkania żeńskiej piłki ręcznej, często z udziałem swoich przyjaciółek lub byłych drużyn.


- Rozmawiamy, bo reprezentację Polski czeka kolejny mecz eliminacji EHF EURO 2024 rozgrywanych pod hasłem “Catch the spirit” (pol. “uchwyć ducha”). Zanim przejdziemy do spotkań, powiedz proszę czym właściwie jest dla ciebie ten “duch” piłki ręcznej”?

- Pierwszy to drużynowość. To magia, że w trakcie kariery w reprezentacjach i w klubach spotykamy zupełnie obce i inne osoby, ale łączy nas pasja do piłki ręcznej, dzięki której spędzamy w jednej grupie bardzo dużo czasu aż stajemy się w zasadzie rodziną. Drugi to kibice. Bez nich nie byłoby piękna w sporcie. To oni tworzą w halach atmosferę, która pomaga sportowcom osiągać sukcesy. Grając w reprezentacji Polski, zawsze czuję bardzo duże wsparcie. Wciąż pamiętam lutowy mecz z Danią w Lubinie. Przez dłuższy czas nie miałyśmy okazji grać w Polsce przy pełnych trybunach, więc doping zrobił na nas duże wrażenie.


- Teraz dwa razy zmierzycie się z Kosowem. Najpierw w Prisztinie (4 kwietnia, godz. 17.45), a następnie w Zielonej Górze (7 kwietnia, godz. 18.00). Stawką dwumeczu będzie awans na Mistrzostwa Europy 2024. Bierzecie w ogóle pod uwagę inny scenariusz niż dwa spokojne zwycięstwa?

- Znamy stawkę nadchodzących spotkań. Nie ma co ukrywać, że jesteśmy faworytkami i naszym obowiązkiem w obu spotkaniach są dwa zwycięstwa. Właśnie z takim nastawieniem podchodzimy do tych meczów. Kosowo znamy już z poprzednich eliminacji do mistrzostw świata (reprezentacja Polski zwyciężyła 36:22 i 32:20 – red.). Myślę, że najmocniejszą stroną rywalek są rozgrywające, które podejmują bardzo dużo akcji i sądzę, że właśnie na tym powinniśmy skupić się najbardziej. Już w pierwszym spotkaniu chciałybyśmy zbudować wysoką przewagę, ale nie możemy zlekceważyć przeciwniczek.


- Stoicie przed szansą na szósty z kolei występ na wielkiej imprezie, ale za każdym razem mistrzowskie zmagania kończyłyście w drugiej dziesiątce. W jakim miejscu jest dziś reprezentacja Polski kobiet w piłce ręcznej?

- Podtrzymuję swoje słowa sprzed Mistrzostw Świata 2023, że bardzo mocno wierzę w sukces obecnej kadry. Dlatego też tak bardzo zabolały mnie ostatnie mistrzostwa (reprezentacja Polski zajęła 16 miejsce – red).

Na pewno nie jesteśmy już na etapie przebudowy. Z trenerem Senstadem trenujemy cztery lata w podobnym składzie i to już najwyższy moment, żeby przełożyło się to na lepsze wyniki. Zdajemy sobie z tego sprawę. Dalej musimy się poprawiać i rozwijać, ale to najwyższy czas, żeby wejść na wyższy poziom.


- Czego wciąż brakuje?

- Na koniec mistrzostw świata byłyśmy bardzo blisko pokonania Rumunek (26:27 – red.) i czołowej “dziesiątki”. Celem na turniej było minimum ósme miejsce, więc zadanie dalej byłoby niezrealizowane, ale łatwiej byłoby wrócić do domu po wygranej. Myślę, że jako reprezentacja potrzebujemy dużego zwycięstwa, które pokaże, że możemy wygrywać nawet z najlepszymi i pozwoli nam przebić sufit, który wciąż nad nami wisi.

Przede wszystkim musimy pracować nad obroną. Nie boję się powiedzieć, że w ataku mamy zawodniczki światowej klasy, które indywidualnie poradzą sobie na najwyższym poziomie, ale ofensywa często uzależniona jest od dobrej gry w obronie, gdzie wciąż mamy pewne braki.


- Od października 2021 roku pełnisz funkcję kapitan reprezentacji Polski. W jaki sposób możesz wykorzystać tę rolę do przyczynienia się do rozwoju drużyny?

- Jestem łącznikiem między trenerem a drużyną, a także staram się dbać o jak najlepszą atmosferę w zespole, bo uważam, że ma ona bardzo duży wpływ na wyniki. Pilnuję, by nowe zawodniczki w reprezentacji czuły się dobrze. Oprócz tego… udzielam więcej wywiadów (śmiech)! Przede wszystkim staram się przekazać dziewczynom, że zawsze mogą skorzystać z mojej pomocy, jeśli potrzebują czegokolwiek.

Bycie kapitanem reprezentacji Polski to wielka duma i zaszczyt, ale też duży obowiązek i odpowiedzialna rola, z której chcę się wywiązać jak najlepiej. Zwłaszcza na początku odczułam zmianę po otrzymaniu opaski. Od pierwszego dnia chciałam zrobić za dużo i zająć się wszystkim dookoła. Za bardzo się przejmowałam, przez co trudniej było mi skupić się na samej piłce ręcznej. Musiałam znaleźć złoty środek, w czym pomogły mi pozostałe dziewczyny oraz sztab szkoleniowy. Teraz chętniej korzystam z ich pomocy i każda z nas ma w reprezentacji swoje zadania, dzięki czemu jeszcze bardziej pogłębiamy poczucie wspólnoty. Atmosfera to z pewnością jeden z największych atutów naszej reprezentacji.


- Kto najczęściej “rozkręca“ atmosferę?

- Dagmara Nocuń, Daria Michalak… Na szczęście mamy i takie zawodniczki, które puszczają muzykę i wygłupiają się w szatni, dając energię reszcie zespołu, ale również spokojniejsze dziewczyny, które zawsze mają nerwy na wodzy. Kluczem do dobrej atmosfery jest to, że wszystkie dziewczyny czują się w kadrze po prostu dobrze, w czym pomaga także sztab szkoleniowy. Mamy do siebie dużo szacunku i mamy też wspólny cel, co pcha nas do przodu.


- Jak oceniasz współpracę z trenerem Arne Senstadem?

- W ciągu czterech lat poznaliśmy się nawzajem i nasza współpraca ewoluowała. W Skandynawii kultura i piłka ręczna wygląda nieco inaczej, zawodniczki uczone są innych rzeczy, więc od samego początku Arne chciał przekazać nam swoją wizję, skupiając się przede wszystkim na przygotowaniu motorycznym. Dzięki temu stałyśmy się bardziej świadomym zespołem. Z drugiej strony, trener często chce usłyszeć nasze zdanie, bo to my na końcu jesteśmy na boisku i musimy czuć się dobrze w ustalonych rozwiązaniach. Choć wynik na niedawnych Mistrzostwach Świata 2023 nie był taki, o jakim marzyłyśmy, współpraca z trenerem układa się naprawdę dobrze.


- Co najbardziej zaskoczyło cię w warsztacie Arne Senstada?

- To, jaką jest gadułą i jak długo potrafią trwać analizy wideo (śmiech)! Doszło do tego, że teraz żartujemy, że czasu przewidzianego na odprawy będziemy pilnować z zegarkiem w ręku, bo inaczej chyba nie przestanie. Najwyraźniej bardzo lubi z nami rozmawiać!


- W trakcie grudniowych Mistrzostw Świata 2023 obchodziłaś jubileusz 100. meczu w barwach reprezentacji Polski. Które spotkanie jako pierwsze przychodzi ci na myśl?

- Na pewno ćwierćfinał Mistrzostw Świata w 2015 roku przeciwko Rosji. Wygrałyśmy ten mecz 21:20, a ja rzuciłam decydującą bramkę (łącznie Monika Kobylińska zdobyła w spotkaniu sześć goli – red.). Było mnóstwo nerwów, ale wygrana z bardzo silnymi Rosjankami i awans do półfinału to piękne wspomnienia.


- Często wracasz myślami do poszczególnych meczów?

- Zawodnikom kolejne mecze zlewają się czasem w całość, dlatego cieszę się, że od początku kariery bardzo mocno wspierają mnie rodzice. Tata często wraca właśnie do tego meczu z Rosją. Ma zapisane wideo z ostatnimi sekundami meczu, gdy zdobywamy bramkę, a komentatorzy krzyczą: “Kobylińska gol!”. Takie chwile, gdy czuję, że bliscy wciąż wspominają i żyją moimi sukcesami, dają mi mnóstwo motywacji. To pomaga przypomnieć sobie, ile udało się zrobić.


- W takim razie o którym meczu w reprezentacji najchętniej chciałabyś zapomnieć?

- Są chyba dwa takie mecze. Pierwszy znowu z Rosją, tym razem w ramach kwalifikacji do igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku. Przegrałyśmy dwiema bramkami (25:27) i nigdy po meczu nie byłam tak rozgoryczona, bo byłyśmy tak blisko spełnienia marzeń o igrzyskach…

Drugi mecz odbył się całkiem niedawno. Mówię o spotkaniu z Niemkami w trakcie MŚ 2023 (17:33). To był dla nas najważniejszy mecz mistrzostw, który kompletnie nam nie wyszedł. Od dawna nie grałyśmy o tak dużą stawkę i po czasie myślę, że za bardzo chciałyśmy, co obróciło się na naszą niekorzyść. Co więcej, rywalki skutecznie odcięły mnie z meczu i nie mogłam za bardzo pomóc drużynie. Po meczu byłam bardzo rozczarowana.


- W tym momencie twój dorobek w kadrze wskazuje 105 meczów i 360 bramek. Pod każdym względem jesteś liderką w dzisiejszej reprezentacji. Gdyby któraś z młodych zawodniczek zastanawiała się właśnie jak zostać drugą Moniką Kobylińską, co byś jej doradziła?

- Powiedziałabym, że samym talentem nikt nie zaszedł na szczyt. Żeby osiągnąć najwyższy poziom, trzeba naprawdę dużo pracować. Mówię nie tylko o treningach z piłką, ale o przygotowaniu motorycznym, regeneracji, odżywianiu. W dzisiejszym sporcie to są klucze do sukcesu.

Gdybym miała sformułować jeszcze jedną radę: nie myśl o tym, czy ci wyjdzie. Lepiej poświęcić tę energię, żeby przygotować się jak najlepiej taktycznie i fizycznie do każdego kolejnego meczu i treningu, a potem daj z siebie sto procent. Nawet jeśli okaże się to za mało, będziesz mieć poczucie, że zrobiłaś wszystko, na co cię stać i nie możesz mieć żadnych wyrzutów sumienia.


- Sama masz jakieś?

- Jestem po trzech operacjach kolan. Pierwszą poważną kontuzję miałam w wieku 16 lat. Gdybym wiedziała to, co teraz, na pewno bardziej postawiłabym na treningi motoryczne. Oczywiście, kontuzje zdarzają się czasem niezależnie od przygotowania fizycznego, ale myślę, że mój brak świadomości na ten temat przyczynił się do urazów. Z drugiej strony – nigdy nie wiadomo, co by się stało, gdybym nie doświadczyła tych trudnych momentów. Kontuzje dużo mnie nauczyły, ukształtowały mój charakter i pozwoliły wyciągnąć cenne lekcje.


- Co to znaczy?

- Zrozumiałam, jak ważne jest, by słuchać potrzeb swojego ciała i przypomniałam sobie, jak bardzo kocham piłkę ręczną. Żyjąc w rytmie trening-mecz-trening łatwo wpaść w rutynę. Czasami nie chce się iść na trening, ale kiedy przez dłuższy czas nie mogłam grać, bardzo tęskniłam za powrotem na parkiet. Teraz, kiedy zrobię trening mimo gorszego dnia, sprawia mi on jeszcze większą frajdę.

Zwykle kontuzje wspomina się niezbyt przyjemnie, ale jedna z nich jest początkiem pięknej historii. W październiku 2020 roku odniosłam kontuzję kolana w trakcie meczu reprezentacji Polski. Po pierwszych badaniach usłyszałam, że kontuzja może skutkować nawet zakończeniem kariery. Otrzymałam jednak wspaniałą pomoc w klinice RehaSport, a przede wszystkim od fizjoterapeuty Michała Bartkowiaka. Po miesiącach rehabilitacji wróciłam do gry na sam koniec sezonu (Kobylińska była wówczas zawodniczką Brest Bretagne Handball – red.), zdobyłam Mistrzostwo Francji, Puchar Francji i zagrałam w finale Ligi Mistrzów (przegrany 28:34 z Vipers Kristiansand – red.). Choć był to najtrudniejszy sezon w mojej karierze, okazał się także najwspanialszym, bo zdobyłam jak dotąd najważniejsze trofea.


- Zwycięstwo w Lidze Mistrzów to twoje największe niespełnione sportowe marzenie?

- Razem z udziałem w igrzyskach olimpijskich. W tym roku w Paryżu się już nie uda, ale za cztery lata w Los Angeles będzie kolejna szansa.


- Liga Mistrzów może więc przyjść nieco szybciej. Niedawno twój CSM Bukareszt pokonał w fazie 1/8 finału Champions League Krim Mercator Ljubljana z Aleksandrą Rosiak w składzie.

- Odkąd dowiedziałyśmy się, że zagramy przeciwko sobie, żartowałyśmy na temat meczu i tego, która z nas przejdzie dalej. Zdarzało nam się już zagrać po dwóch stronach parkietu w poprzednich sezonach i zawsze to fajna sprawa, żeby spotkać kogoś “swojego” za granicą. W czasie meczu każda z nas zrobi wszystko, żeby to jej drużyna wygrała, ale po meczu zawsze jest chwila na miłą rozmowę. Tak było też tym razem. Miałyśmy szansę “pozderzać” się na parkiecie, ale też wypić wspólnie kawę.


- W ćwierćfinale czeka na was francuski Metz Handball.

- Sam awans na turniej Final4 byłby wielką sprawą, bo choć miałam już okazję w nim wystąpić, impreza w 2021 roku odbyła się bez kibiców ze względu na pandemię COVID-19. Było mi bardzo przykro, że wielka hala była pusta. Chciałabym wrócić do Budapesztu i zagrać przy pełnych trybunach. Wiem jednak, że przed nami bardzo trudny dwumecz, bo Metz to bardzo dobry zespół, który bazuje na szybkiej grze i bardzo dobrym przygotowaniu taktycznym. To będzie prawdziwa walka o miejsce w półfinale.


- Jak odnalazłaś się w CSM Bukareszt? Do nowego klubu trafiłaś latem zeszłego roku.

- Każdy transfer do nowego kraju to duża zmiana. W zespole z Bukaresztu początkowo nie znałam żadnej z zawodniczek, więc towarzyszyło mi podekscytowanie. Potrzebowałam trochę czasu, żeby się lepiej z nimi poznać. Jesteśmy profesjonalistkami, więc o problemach z aklimatyzacją nie może być mowy, ale na zgranie i zrozumienie potrzeba czasu. Po ponad pół roku jest już zdecydowanie łatwiej.

Różnicę w porównaniu z moim poprzednim klubem (Brest Bretagne Handball – red.) widać np. na polu organizacyjnym. W Brest podróżowałyśmy prywatnym samolotem, co nie jest standardem w świecie piłki ręcznej. W hali była bardzo duża strefa VIP, którą klub uatrakcyjniał tworząc wydarzenia tematyczne jak np. plaża czy kasyno. Pojawiały się tam setki ludzi, co robiło wrażenie.

W Rumunii jest inaczej, ale też czuję się tam dobrze. Mamy bardzo fajny zespół. Choć w szatni mamy bardzo dużo osobowości na wysokim poziomie, co mogłoby różnie oddziaływać na grupę, to współpraca przebiega bardzo dobrze.


- Łącznie z Cristiną Neagu, czterokrotnie wybraną najlepszą zawodniczką świata wg Międzynarodowej Federacji Piłki Ręcznej.

- W Rumunii to prawdziwa gwiazda. W Bukareszcie kibice naprawdę kochają piłkę ręczną, a nasza dyscyplina jest tam niesamowicie popularna. Widać to właśnie na przykładzie Christiny, która jest w Rumunii bardzo rozpoznawalna. Choć jej reprezentacja nie osiąga teraz największych sukcesów, to kiedy jesteśmy na lotnisku albo idziemy na drużynową kolację, ludzie bez przerwy zatrzymują ją, żeby zrobić z nią pamiątkowe zdjęcie. W pewnej skali jej status można porównać do Roberta Lewandowskiego w Polsce.


- W trakcie klubowej kariery miałaś okazję dzielić szatnie z wieloma uznanymi zawodniczkami. Którą z nich najchętniej dałabyś polski paszport, żeby mogła dołączyć do naszej reprezentacji?

- Skoro mam się tak zabawić, to zaznaczę tylko, że nie kieruję się tym, kogo chciałabym wymienić w reprezentacji! Do kadry wzięłabym Isabelle Gullden, z którą dzieliłam szatnię w Brest. To wyjątkowo mądra zawodniczka, która na parkiecie widzi niemal wszystko. Mając taką zawodniczkę w zespole, jej trener ma dość łatwą pracę, bo ona sama wyciąga z zespołu to, co najlepsze i świetnie rozpoznaje meczowe sytuacje. Bardzo dobrze mi się z nią grało, bo zawsze potrafiła wypracować mi takie pozycje, jakie najbardziej lubię.


- Jako jedyna zawodniczka w dzisiejszej reprezentacji Polski byłaś częścią kadry, która wystąpiła w półfinale mistrzostw świata w 2015 roku. Kibice na pewno zastanawiają się jak można nawiązać do minionych sukcesów?

- To bardzo trudne pytanie, bo gdybym znała odpowiedź, pewnie byłybyśmy teraz w innym miejscu. Pamiętam, że zaraz po przegranych meczach o medal trudno było nam cieszyć się z czwartego miejsca i humory nie były najlepsze, ale z biegiem czasu doceniłyśmy ten wynik jako wielki sukces i zdałyśmy sobie sprawę, że dokonałyśmy wielkiej rzeczy.

W 2015 roku to były dla mnie pierwsze mistrzostwa świata. Bardzo cieszyłam się z zaufania, jakie otrzymałam od Kima Rasmussena (ówczesnego selekcjonera reprezentacji Polski – red.). Dzięki temu miałam okazję pokazać się na wielkiej arenie, pomóc drużynie i zebrać wielkie doświadczenie. W zespole miałyśmy wiele doświadczonych zawodniczek, ale czułam się w pełni akceptowana. Pamiętam, że atmosfera w kadrze była super i jest to punkt wspólny z dzisiejszą kadrą. Widać było, że dziewczyny z sukcesami występowały za granicą. Ja dopiero budowałam swoją pozycję i swoją posturę. Po jednym z pierwszych treningów w kadrze odbiłam się od ściany. Uświadomiło mi to, ile fizycznie brakowało mi do najwyższego poziomu.


- Podpisujesz się więc pod słowami Arne Senstada, że wyjazd za granicę to właśnie to, czego potrzeba jak największej liczbie twoich reprezentacyjnych koleżanek?

- Mogę mówić tylko za siebie i uważam, że decyzje o wyjeździe za granicę były bardzo dobre. Szanuję zawodniczki, które zdecydowały się kontynuować kariery w Polsce, ale dla mnie wyjazd był okazją do rozwoju nie tylko jako zawodniczka, ale jako człowiek. Poznałam różne style gry, różne rywalki, różnych trenerów, ale też odmienne kultury i zwyczaje.

Największą różnicą w grze za granicą jest liczba wymagających spotkań w sezonie. W lepszych ligach trudne mecze czekają nas co tydzień, dzięki czemu przyzwyczajamy się do poziomu, jaki potem czeka nas na mistrzostwach świata czy Europy. Zawodniczki występujące w naszym kraju – niestety – nie mają takiej możliwości. Świetnie, że w tym sezonie MKS KGHM Zagłębie Lubin wystąpił w Lidze Mistrzów, a MKS FunFloor Lublin w Lidze Europejskiej. Zebrane doświadczenie na pewno zaprocentuje.


zprp.pl


kobylinska.jpg


2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty