Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Koszykówka > Wiadomości koszykówka
Nieśmiertelny numer 23, "Nie będzie drugiego Jordana"2009-09-12 10:45:00 ASInfo

Raz do roku Springfield w stanie Massachusetts zamienia się w prawdziwą mekkę koszykówki. Od 1959 roku następuje tutaj ceremonia wprowadzenia do koszykarskiej Basketball Hall of Fame (Galerii Sław) najwybitniejszych graczy świata.


Nie ma większego zaszczytu w zawodowej koszykówce, niż pewnego dnia znaleźć się w tej wybranej grupie. Piątkowa ceremonia miała naprawdę niezwykły wymiar. "Największy dzień w historii Galerii Sław", "Tych wybrańców już nic nie przebije" - takie tytuły można było znaleźć w amerykańskiej prasie. Trudno jednak dziwić się emocjom nawet u dziennikarzy piszących o NBA od kilkudziesięciu lat, bo co może być większego od dnia, w którym do Galerii Sław wkraczają David Robinson, John Stockton, legendarny trener Utah Jazz, Jerry Sloan i Michael Jordan?

Oto najważniejsze fragmenty z bardzo szczerej, otwartej konferencji prasowej Michaela Jordana:

- Kim chciałeś być w młodości?
Michael Jordan: Kimś takim jak mój ojciec. Jest między nami wiele podobieństw. Nie mogłem tego obejść. Jeśli wszyscy chcą być tacy jak ja, powinni zacząć od strzyżenia i opalenizny. Jestem szczęśliwy, że jestem sobą, bez wątpienia.

- Co myślałby o taki dniu, jak ten twój zmarły tata?

MJ: Pewnie stałby przed wami i odpowiadał na pytania. Uwielbiał za mnie mówić. Nauczyłem się od niego bardzo wiele i gdyby mógł być dziś z nami, na pewno byłby szczęśliwym człowiekiem. Byłby dumny z moich wyborów, dobrych i złych, ze wszystkiego co osiągnąłem. Jest z nami teraz duchem, wiem to na pewno. Kiedy widzicie mnie, widzicie cała rodzinę Jordanów, ja ich reprezentuję - mamę i tatę, braci i siostry.

- Ulubiony moment z koszykarskiej kariery?
MJ: Trudne pytanie. To tak, jakbyś się zapytał, które z moich dzieci kocham najbardziej. Miałem tyle wspaniałych osiągnięć, zagrań, zwycięskich rzutów. Trudno wybrać tylko jeden moment. Jeśli zacznę od gry w University of North Carolina w 1982 roku, to muszę skończyć na zwycięskim rzucie w Utah, grze w Dream Teamie, czy meczach bejsbolowych. Ja wiem, że wy tego ostatniego nie uważacie za mój sukces, ale ja myślę inaczej. Nie mogę wybrać jednego. Jestem szczęśliwy ze wszystkich.

- Co chciałbyś powiedzieć kibicom w Chicago?
MJ: Że to mój drugi dom. Ciągle tam przecież mieszkam. Wielu ludzi w to nie wierzy, ale tak właśnie jest. Podziękować za wszystko co dla mnie zrobili, zaczynając od Jonathona Kovlera i Roda Thorna, który wybrał mnie w drafcie i zabrał do Chicago - mnie, chłopaka, który nigdy nie był w wielkim mieście. To był mój pierwszy raz z dala od domu. Budynki Uniwersytetu Północnej Karoliny były tylko 2,5 godziny od mojego domu w Wilmington, czyli bardzo blisko. Ale oni mnie zabrali i musiałem zapracować na to zaufanie. Wierzyli we mnie, a ja wierzyłem im. Ten związek ciągle trwa i zawsze, naprawdę zawsze, będę czuł coś specjalnego i naprawdę ciepłego dla Chicago, dla pomocy oraz wsparcia, które tam otrzymałem. Zrobiłem dla miasta wszystko co mogłem, już chyba więcej się nie dało. Być może nadejdzie dzień, kiedy Chicago zdobędzie kolejny tytuł i będzie mogło porównać swoje wrażenia. Nie byłoby mnie tutaj bez Chicago.

- Co mógłbyś powiedzieć o rywalizacji z Utah Jazz? Czy John Stockton był naprawdę najbardziej nieczysto grającym zawodnikiem w lidze?

MJ: Nie powiedziałbym tego - mógłbym wymienić kilku innych... Niektórzy mówią "nieczysto grający", ja oceniam go jako zawodnika, który wkładał w sukces każdy centymetr swojego ciała, fizycznie i mentalnie. Dla nas dwukrotnie pokonać ten zespół było naprawdę specjalnym osiągnięciem. To była wielka rywalizacja wielkich zespołów. Stockton, Malone, trener Jerry Sloan - oni reprezentowali wszystko co najlepsze. Lubiłem tą rywalizację, bo musiałem podnosić swoja poprzeczkę do najwyższego poziomu. Moje szczęście, że to ja triumfowałem.

- Co myślisz, kiedy wszyscy nazywają cię Największym?

MJ: Kiedy słyszę, że byłem najlepszym koszykarzem w historii, nie wiem jak się zachować. To tylko opinia. A dla mnie? Nigdy nie grałem przeciwko Jerry Westowi, Elginowi Baylorowi czy Wiltowi Chamberlainowi. Pewnie, że bym chciał, ale nie ja decyduję, czy jestem lepszy od nich. Sam fakt, że jestem częścią takiej debaty jest wielkim przywilejem. Ale ja sam nigdy bym o sobie tego nie powiedział - przecież nie grałem przeciwko wszystkim, którzy są w Galerii Sławy...

- Twoje pierwsze wspomnienia jako zawodnik Chicago Bulls?
MJ: Kiedy pojawiłem się w drużynie, nie szło im zbyt dobrze. Mogliśmy tylko grać lepiej, bo gorzej już nie można było. Przyszedłem z prestiżowego uniwersytetu z tradycją zwyciężania, więc starałem się robić wszystko by pomóc Bulls wygrywać - powoli, stopień po stopniu. Najpierw byąa gra w playoffs, później awans do finałów Konferencji Wschodniej. Trener Doug Collins zaczął budowę zespołu z mistrzowskimi aspiracjami, Phil Jackson dokończył dzieła. Kiedy przyszedłem do drużyny, na mecze przychodziło tylko 6 tysięcy ludzi, a później każdy nasz mecz był wyprzedany do ostatniego miejsca. Pamiętałem te czasy i dlatego pod koniec mojej kariery byłem bardziej surowy, wygadany niż zwykle, chcąc uzmysłowić moim kolegom, jak ważne są zwycięstwa i jak ciężko przyszło na to pracować. Jedno wiem na pewno - jeśli zapytacie moich kolegów z Bulls z czym im się kojarzę, na pewno odpowiedzą , że ze zwycięstwami. Pamiętam jedną z moich rozmów z trenerem Texem Winterem, który był znakomity szkoleniowcem: schodzę z parkietu, zdobyłem chyba 20 punktów pod rząd i wygraliśmy mecz. Tex zaczyna mi wypominać, że nie ma litery "I" (ja) w słowie "team" (zespół). Moja opowiedź: "Ale "I" jest w słowie "win" (zwycięstwo). To jak ma być?

- Jak bardzo 63 punkty zdobyte przeciwko Boston Celtics na początku kariery pomogły w twoim rozwoju?
MJ: Bardzo, bo do tego momentu było wielu dziennikarzy, którzy mówiąc o mnie, twierdzili, że jestem dobry, ale "nie w tej samej klasie do Magic Johnson czy Larry Bird". Po tym meczu Larry nabrał do mnie respektu, a dla mnie oznaczało to, że jestem na właściwej drodze by zostać jeszcze lepszym graczem. Ale nie te 63 punkty, bo jak pamiętacie, my ten mecz przegraliśmy. Szacunek Birda był dokładnie tym, czego potrzebowałem jako gracz, uznanie od kogoś jego formatu. To był największy komplement jaki mogłem wtedy otrzymać.

- Twoja opinia o Kobe Bryancie i LeBronie Jamesie?

MJ: Dostrzegam podobieństwa. Na tym polega ewolucja w koszykówce. Kiedy wchodziłem do ligi, były porównania z Juliusem Erwingiem, a ja byłem wielkim fanem Waltera Davisa. Jak mogę nie widzieć mojego podobieństwa do LeBrona i Kobe? Będziecie mieli z nich wiele uciechy, ale nie spieszcie się, by szukać następnego Michaela Jordana, bo takiego już nie będzie. Czasy są inne, mecze są inne, motywacje zawodników są inne. Ludzie zawsze chcą znaleźć następnego Michaela Jordana. Mnie nie znaleźliście, ja się po prostu trafiłem, a teraz stoję przed wami. Już wkrótce, jeśli już nie teraz, znajdziecie mojego następcę. Obaj, LeBron i Kobe, mają potencjał, by w przyszłości być lepszymi ode mnie, wyrobią sobie własną sławę, koszykarską osobowość. Dajcie im tylko trochę czasu...

Przemek Garczarczyk (ASInfo), współpraca: KC Johnson


ASInfo



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty