Facebook
kontakt
logo
Strona główna > STREFA BLOGU
JERZY CIERPIATKA analizuje powody zwycięstwa Wisły nad Pogonią
autor
Jerzy Cierpiatka (ur. 1953 w Krakowie) - dziennikarz sportowy. Reporter i felietonista „Tempa”, „Gazety Krakowskiej”, „Dziennika Polskiego”, „Przekroju”, wieloletni współpracownik katowickiego wydawnictwa „GiA”. Autor bądź współautor wielu książek, m. in. trzech monografii Małopolskiego Związku Piłki Nożnej, „Boży doping”, „90 lat Białej Gwiazdy”, „85 lat RKS Garbarnia”, „Od Urugwaju do Rosji” (historia mundiali), „Jak to było naprawdę” (prawdziwe opowieści sportowe), „Olimpizm polski”, „Poczet związkowych legend”.
Wcześniejsze wpisy:

Z DOMIESZKĄ RETRO (30)

Już bez kropidła i wody święconej…

Nie każdy finał Pucharu Polski zostawiał przy Reymonta miłe wspomnienia. Porażka ówczesnej Gwardii Kraków z ówczesną Unią Chorzów (czyli Ruchem) kosztowała również utratę tytułu mistrza kraju, bo w obowiązującym na szczęście krótko regulaminie przyjęto idiotyczne założenie, że jeden mecz pucharowy decyduje o losach całej rywalizacji ligowej. Innym razem, akurat w powtórzonym zderzeniu z Gwardią Warszawa, zdecydowanie przekroczono próg nijakości.


Pod koniec lat 70. niczym przyjemnym nie zakończyła się wyprawa do Lublina, gdzie lepsza okazała się Arka Gdynia, choć wobec ćwierćfinalisty Pucharu Europejskich Mistrzów Klubowych była traktowana w kategoriach outsidera. No a i już beznadziejnie prezentowano się kilka lat później w tylko teoretycznej konfrontacji z Lechem Poznań, bo na boisko dominacja poznanian była absolutna.


Przypominam te fakty dla zachowania równowagi nastrojów, które z wiślackiej perspektywy poszły teraz we właściwym kierunku. Już nie sięgając do przedwojennego triumfu nad Spartą Lwów, albo przebaczając Władkowi Kawuli zmarnowanie rzutu karnego cztery dekady później, bo i tak to Raków Częstochowa znalazł się finalnie pod kreską.


W początkach XXI wieku wiślacy sięgnęli po dublet. Amica Wronki była podwójnie bez szans, Wisła Płock wprawdzie sprawiła na wyjeździe niespodziankę, ale u siebie nie miała nic do gadania. Na kolejny sukces trzeba było czekać dwadzieścia lat z małym okładem… To oczywiste, że bohaterowie tamtych scen wystąpili obecnie w zupełnie innych rolach. Maciej Żurawski współkomentował przebieg finału, od którego niesamowitej dramaturgii jeszcze nie zdążyliśmy ochłonąć. Z kolei Tomasz Frankowski ma w ręku niezbite dowody, że śmiało może uchodzić za tęgiego eksperta. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem przewidział, że wbrew hierarchii ligowej wszystko będzie się wahać o milimetry. Teraz śmiało je można zamienić na dodatkowe sekundy przedłużonego czasu gry.


Co mogło uratować „Białą Gwiazdę” w starciu z przedstawicielem tzw. elity krajowej? Gdy jeszcze pod koniec lat 50. ubiegłego wieku cierpiąca na chroniczny bramkowstręt Wisła miała podejmować akurat Pogoń potajemnie sięgnięto po siły nadprzyrodzone. Pod osłoną nocy niekoronowany król kibiców Zygmunt Jaśko przyprowadził na stadion przy Reymonta księdza Sobotkę z kościoła Misjonarzy, gdzie kapłan poświęcił boisko. Czy wierchuszka działaczy klubowych, milicjantów z krwi i kości, o tym wiedziała? Nie chce się wierzyć, aby nie wiedziała. Musiała wiedzieć, choć oficjalnie ani myślała do tego się przyznać. Zwłaszcza, gdy Wisła rozgromiła Pogoń 4-0, kropidło i woda święcona nie mogły mieć z tym nic wspólnego. Zgódźmy się z wersją o cichej aprobacie decydentów.


Teraz nie byłoby żadnych przeciwskazań, aby mówić o cudzie. Ale czy na Narodowym rzeczywiście on nastał? Choć jestem wierzący, odrzucam tę wersję. To oczywiste, że gdy od porażki dzieli dosłownie chwila, bo jest do rozegrania dosłownie ostatnia akcja meczu, nadejście ratunku musi być traktowane jako szczęśliwe. Kiedy jednak rozważy się zdecydowanie szerszy kontekst, ton komentarza programowo musi uciekać od metafizyki. A nazywać rzeczy po imieniu.


Otóż Wisła zwyciężyła Pogoń, bo tego bardziej chciała. Była absolutnie zdeterminowana, co w szeregu sytuacji przekładało się na wyniki bezpośrednich pojedynków. Ktoś mocniej dokładał w nich nogę, robił to szybciej, więc je wygrywał. To proste… I nie ma w takich momentach żadnego znaczenia, że robi to pierwszoligowiec z czołowym klubem ekstraklasy, a nie odwrotnie. Górą zawsze będzie ten, kto na boisku a nie na papierze jest mocniejszy.


Następna kwestia pozostająca na bakier z metafizyką, zaś mocno oparta na boiskowym gruncie faktów, to bilans sytuacji bramkowych. Kto zakwestionuje, że i w tym rozrachunku wyższość krakowian nie budziła wątpliwości? Z wyjątkowym pechem Szymona Sobczaka do przerwy, albo z desperacką interwencją Mariusza Malca, kiedy Joan Roman „Goku” powinien trafić do siatki? Aż obrońca Eneko Satrustegui skłonił co poniektórych do mocno odległego w czasie skojarzenia, że kiedyś na hiszpańskich stadionach do siatki rywali Realu Sociedad San Sebastian seryjnie trafiał do siatki napastnik Jesus Maria Satrustegui…


Znacznie aktywniejsza Wisła dochodziła więc do sytuacji częściej, potrafiła je kreować sama, ale i skorzystać z pomocy „wielbłąda”. Bo przecież w takich kategoriach należy traktować poprzeczne podanie Leo Borgesa” do Angela Rodado, co ten jeszcze umiał przytomnie spożytkować. Borges wniósł niewątpliwie oryginalny element do futbolowych kanonów pod tytułem „Kryminał”. Grać w poprzek do własnego stopera to jedno. Ale dołożyć gratis od siebie, że jest to podanie na oścież otwierające rywalowi drogę do bramki… „Asysta” Borgesa była godna oglądanej dwa dni wcześniej maestrii Toniego Kroosa i Luki Modrića przy genialnych podaniach do Viniciusa w meczu Bayernu z Realem. Tylko cokolwiek wątpię, aby takie porównanie Borgesa pocieszyło…


Ale to nie nasz, krakowski problem. Tak samo jak utyskiwania rzeczników interesów Pogoni na ponadnormatywnie odliczający przedłużony czas chronometr arbitra, albo że „portowcom” należał się rzut karny. Bowiem tak de facto główną przyczynę porażki Pogoni stanowiło, że jej „wkład własny” był absolutnie za mały. I od tego osobiście zacząłbym stypę, w którą nagle przerodziło się pochopnie zaplanowane wesele.


Wisła, częstokroć w ogniu niewątpliwie zasłużonej krytyki, dokonała w Warszawie rzeczy wspaniałej. Dała satysfakcję sobie, 24 tysiącom kibiców, takim zagorzałym „wiślakom” na zawsze przy klubie i w klubie jak Kaziu Kmiecik czy Jarek Krzoska. Z drużyny długimi tygodniami najwyraźniej nijakiej umiała się przeobrazić w waleczny i mocny piłkarsko zespół, który potrafił zaprezentować wartości godne szacunku. To może, choć nie musi, dobrze rokować na najbliższe kolejki regularnego sezonu. To może stanowić cenny kapitał na danie sobie nowej szansy. Kapitał wolicjonalnej natury, choć oby mierzony wkrótce również w wartościach czysto materialnych.


JERZY CIERPIATKA

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty