Facebook
kontakt
logo
Strona główna > IO > Vancouver 2010 > Biathlon > Wiadomości Biathlon
VANCOUVER Z KRAKOWA (9)2010-02-22 11:38:00 Jerzy Cierpiatka

Wojna z Sowietami?


Niemcy nazywają taki dzień „Super Sonntag”. Rzeczywiście, była to dla nich piękna niedziela, podczas której potwierdziły wielką klasę odległe od siebie generacje. Bobslejowy weteran Andre Lange wystartował  jeszcze w Salt Lake City, a wciąż jest rewelacyjny. Kilka godzin temu Lange po raz czwarty w karierze stanął na najwyższym podium. To niebywały wyczyn, Andre istotnie pisze na naszych oczach olimpijską historię. Z kolei Manuela Nuener dopiero debiutuje w igrzyskach, a mimo to już ma w dorobku dwa złote medale i jeszcze srebrny krążek w biathlonie. 

Nasze panie tym razem nie miały kaprysu pokazania się w czołówce. Weronika Nowakowska od razu myliła się na strzelnicy, nie trafiała w środek tarczy Agnieszka Cyl. Zdecydowanie najlepsza pod tym względem była Krystyna Pałka, ale bieg nie stanowi jej domeny. Apetyty na powalczenie o medal okazały się nadmiernie rozbudzone, może w sztafecie pójdzie lepiej. Z takiej szansy nie będzie mógł już skorzystać Tomasz Sikora. W jego przypadku stanowczo zbyt często odmawiali telewizyjni komentatorzy litanię opartą na słowie „gdyby”. Bo pomiędzy tym, że Sikora pudłował zamiast trafiać do celu, była cokolwiek „subtelna” różnica...

Sen o „złocie” wreszcie wyśnił się w superkombinacji Bode Millerowi. Dochodził do szczęścia etapami, krok po kroku. Przejazd zjazdu nie ustawiał Amerykanina w komfortowym położeniu, ale też nie zamykał drogi. Pytaniem dnia było to, czy Miller nie wpadnie podczas slalomu na jakiś szatański pomysł, który wyeliminuje go ze stawki. Bode, w końcu facet grubo po „30”, najwyraźniej ustatkował się. Po zaskakująco pasywnym starcie Szwajcara Carlo Janki stało się jasne, że szyki może pokrzyżować Millerowi tylko Aksel Lund Svindal. Norweg musiał jednak pójść na całość, z postawieniem wszystkiego na jedną kartę. W chwili, gdy przeszarżował dokonał się akt sportowej sprawiedliwości. Wcześniej kontrowersyjnemu Millerowi należał się najwyższy laur również za całokształt kariery.

Niesamowite rzeczy działy się podczas hokejowego meczu Kanady ze Stanami Zjednoczonymi. Amerykanie pokonali odwiecznego rywala podczas igrzysk równo przed półwieczem. Tej sztuki nie udało się powtórzyć nawet w Salt Lake City, gdzie z każdą chwilą ujawniała się wyższość „Klonowego Liścia”. Rewanż nastąpił dziś nad ranem, doprawdy we frapujących okolicznościach. W fantastycznym meczu, toczonym w zawrotnym tempie, Kanada nieustannie goniąc dwa razy doprowadziła do remisu. Ale świeczka zgasła, kiedy Phil Kessel w kapitalny sposób oszukał Coreya Perry’ego i w pozycji horyzontalnej posłał krążek do pustej bramki.

Ten gol wywołał szokujące konsekwencje. Wielka Kanada jeszcze nie jest w ćwierćfinale, bo wcześniej musi pokonać Niemcy. Nie sądzę, aby powtórzyła się niesamowita sytuacja z igrzysk w Albertville. O losach tamtej konfrontacji musiały decydować rzuty karne. Urodzony w Karwinie Peter Draisaitl w decydującym momencie  prawie pokonał Seana Burke’a, tylko że krążek odbity od kanadyjskiego golkipera zatrzymał się dokładnie na linii bramkowej. I ani centymetr dalej...

Teraz drużyna Mike’a Babcocka też nie ma wyjścia. Po ewentualnym pokonaniu Niemców, w ćwierćfinale czekają Kanadyjczyków Sowieci. Ostatnio o włos dwukrotnie lepsi w finałach mistrzostw świata. Jeśli w czwartek nad ranem istotnie dojdzie do rewanżu za Turyn (2-0 dla Rosji), niechybnie czeka nas zarwana noc. A może najbardziej spektakularne wydarzenie igrzysk, choć niby tylko o jakąś tam półfinałową stawkę...


Jerzy Cierpiatka


2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty