Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Lekka atletyka > Wiadomości LA
Jacek Wszoła: Rzuty po medale2015-08-20 17:34:00

- Zdobycie przez Polaków trzech lub czterech medali na rozpoczynających się wkrótce lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Pekinie jest najbardziej realnym scenariuszem. Mam jednak nadzieję, że nie zabraknie też przyjemnych niespodzianek – mówi Jacek Wszoła, mistrz i wicemistrz olimpijski w skoku wzwyż.


- Czego spodziewa się pan na mistrzostwach świata w Pekinie po biało-czerwonych?

- Mamy liderów w konkurencjach rzutowych i to liderów na poziomie światowym. Trudno się zatem spodziewać po nich czegoś innego niż medali. I to nawet złotych medali. Zdecydowanie najlepszą sytuację mamy w rzucie młotem, bo zarówno Anita Włodarczyk, jak i Paweł Fajdek pewnie prowadzą na listach światowych. Anita ustanowiła przy tym taki rekord globu, że chyba tylko sama jest w stanie go teraz jeszcze poprawić. Nie widzę na chwilę obecną nikogo, kto mógłby jej odebrać ten najlepszy wynik. Imponująca jest nie tylko sama odległość, ale moment ustanowienia tego rekordu. Bo wszyscy na świecie wiedzą, że przełom lipca i sierpnia jest okresem ciężkiego treningu, a szczyt formy dopiero ma nadejść. Ten fenomenalny rzut z pewnością musiał zdewastować psychikę rywalek, które otrzymały od Anity wyraźny komunikat: „poczekajcie, co się będzie działo, gdy już dojdę do pełnej dyspozycji”. Zresztą nawet sama Anita nie ukrywała, że wynik 81,08 zaskoczył ją i trenerów. W dysku Piotrek Małachowski też otwiera światowe zestawienie, a po piętach próbuje mu deptać Robert Urbanek. Nie licząc może oszczepu, choć tam też będziemy mieli swoich przedstawicieli, blok rzutów wygląda naprawdę nieźle. Szkoda jedynie, że już trzeci sezon z rzędu kontuzje gnębią Tomka Majewskiego i może być mu trudno zbliżyć się do rekordu życiowego, który to wynik powinien w Pekinie gwarantować walkę o medal. Pozostaje mieć nadzieję, że do rozpoczęcia kolejnego sezonu Tomek wyleczy się całkowicie i w Rio będzie walczył o trzeci kolejny złoty medal olimpijski. Gdyby mu się to udało, byłaby to niesamowita sprawa! Mocno kibicuję Tomkowi, bo sam też marzyłem o trzech medalach z igrzysk, ale niestety jako reprezentacja zbojkotowaliśmy zmagania w 1984 roku w Los Angeles i nie mogłem kontynuować medalowej passy.


- Co z biegami?

- Najmniej możemy liczyć na sprinty. Podobnie sprawa wygląda z konkurencjami płotkarskimi, choć Artur Noga zasygnalizował ostatnio wzrost formy. Ale raczej nie na tyle, żeby znaleźć się w finale. Na finały możemy za to liczyć w biegach średnich. Po cichu liczę na medal Sofii Ennaoui, która dysponuje fantastycznym finiszem. Jeśli się nie zagubi gdzieś na dystansie, a na razie nic na to nie wskazuje, powinno być naprawdę dobrze. Nieco w ciemniejszych kolorach widzę na 800 metrów szanse Joanny Jóźwik, ale trzeba sobie zdać sprawę, że europejskie bieganie jest zupełnie inne od światowego. Zawodniczki i zawodnicy z Kenii, Etiopii, Algierii czy Maroka od kilkudziesięciu lat biegają bardzo szybko i bardzo mocno. Dlatego łatwo nie będzie też miało trzech naszych muszkieterów: Adam Kszczot, Marcin Lewandowski i Artur Kuciapski. Każdy z nich zdążył zasygnalizować świetną formę, więc przy dobrym układzie dwa miejsca w finale 800 metrów powinny należeć do Polaków. Dużo będzie zależeć od rozstawienia w półfinale i losowania miejsc startowych. Biegi nie będą rozgrywane na tempo, co daje dodatkową szansę takim „finiszerom” jak Kszczot. Naszym atutem na mistrzostwach świata była też zwykle sztafeta 4x400 metrów. Chciałbym, aby w tym roku było podobnie, lecz świat jest rozpędzony do granic możliwości i może być ciężko, aby dobiec na podium.


- A skoki?

- Kamila Lićwinko, nasza faworytka w skoku wzwyż, nieźle zaczęła sezon, ale później trochę zwolniła i nie nabiera teraz znów rozpędu. Trudno zatem myśleć o medalu, zwłaszcza że przebudziły się zawodniczki, które wróciły do skakania po kontuzjach i urlopach macierzyńskich. I znów skaczą na wysokość dwóch metrów i więcej. Ubiegły sezon nie był obfity w dobre rezultaty, lecz w tym roku wszystko się zmieniło, co zwiastuje ostrą rywalizację w Pekinie w tej konkurencji. Większe nadzieje pokładam w męskiej tyczce, gdzie będziemy mieli trzech zawodników. Na czele z Pawłem Wojciechowskim, który brawurowo próbuje wrócić na poziom 5,90 m. Może jego ostatnie skoki były gorsze niż mógłby wskazywać najlepszy tegoroczny wynik, ale to jest tak, iż jeśli zawodnik dobrze się czuje i ma lekki wiatr w plecy, to bierze twardą tyczkę i z 5,70 m atakuje od razu 5,85 m albo i więcej. Na tym między innymi polega specyfika tej konkurencji. Jeśli chodzi o Piotra Liska, miał dobry początek sezonu, potem było znacznie gorzej, ale teraz jakby się pozbierał i w stolicy Chin znów może fruwać wysoko nad poprzeczką.


- To na ile medali Polaków liczy pan w Pekinie?

- Trzy są niemal pewne, może cztery. Staram się patrzeć na te medalowe przewidywania realnie i nigdy nie rozwijam wersji najbardziej optymistycznej. Już wiele razy zdarzało się, że murowani faworyci zawodzili w najważniejszych chwilach, a ich miejsce znakomicie zajmowali zawodnicy z drugiego planu. I tak, jeśli sprawdzi się ta prognoza 3-4 medali, oznaczać to będzie jedne z najbardziej udanych dla Polaków mistrzostw w historii. Więcej krążków zdobyliśmy bowiem jedynie podczas pamiętnego czempionatu w Berlinie sześć lat temu i w Edmonton w 2001 roku.


- Ozdobą mistrzostw, jak zawsze, będzie wyścig na 100 metrów, w którym główne role powinien odegrać Justin Gatlin, a także Usain Bolt. Z notowań firmy bukmacherskiej Fortuna wynika, że minimalnie większe szanse na złoto ma rekordzista globu z Jamajki. Według pana również?

- Od kiedy Bolt zaczął znów biegać na poziomie zbliżonym do tego, do czego nas przyzwyczaił, to raczej w nim upatruję zwycięzcy rywalizacji sprinterskiej. Dlaczego tylko raczej? Bo Bolt nie jest mistrzem startu i jeśli słabo rozpocznie bieg, może nie dogonić Amerykanina. Przy znakomitym przygotowaniu wszystkich finalistów to właśnie ta wojna nerwów na linii startu zadecyduje o wszystkim. Bo tegoroczne wyniki nie wskazują, abyśmy byli świadkami wyraźnej dominacji jednego tylko zawodnika. Bolt jest mistrzem dystansu i od mniej więcej 40. metra utrzymuje maksymalną prędkość do samej mety. To będzie jego atut, lecz przy wyrównanych możliwościach szybkościowych, o końcowej kolejności może rozstrzygnąć właśnie start. 


www.arskomgroup.pl





więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty