Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Inne > Boks
RYSZARD NIEMIEC: Kiedy umarł boks amatorski, skończyła się epoka sztuki walki na pięści, a polska odmiana zawodowstwa nie zdołała mnie przekonać2014-01-27 12:30:00 Ryszard Niemiec

LEKCJA GIMNASTYKI (222)

Szpilką we własny balon


Mój Ty Boże; kto by nie chciał, aby polski zawodowy bokser nie wkroczył na drogę wielkich, światowych sukcesów, żeby można go było porównać do gwiazd typu Małysz, Kowalczyk, Stoch, Radwańska, Lewandowski, Majewski, Włodarczyk, czy Szmal, Kurek i Gortat?


Każdy polski kibic by chciał, zwłaszcza z pokolenia, co to na miłości do pięściarzy wychowywał się od maleńkości, co pamiętniki Stamma zaczytał bardziej niż dziadek książeczkę do nabożeństwa… Żeby zobaczyć walkę mistrza Europy z 1951 roku Janusza Kasperczaka z przemyskim bokserem wagi muszej Zbigniewem Klocem, przez tydzień targałem do skupu złomu butelki, żeby móc nabyć u koników bilet wstępu na tą pokazówkę! Ważny w walce o awans do I ligi bokserskiej mecz Gwardia - Stal (Warta) Poznań oglądałem przy 20-stopniowym mrozie, bo mama nie tylko nie dała kasy, ale i zakazała opuścić dom. Dzięki zbudowanej platformie z pożyczonych cegieł, przyniesionych z pobliskiej budowy, wraz kilkoma innymi świrami przeżywałem niebywałe emocje w trakcie pojedynków Korolewicza z Jądrzykiem, Kowalskiego z Bonim, Algierta z Mockiem, Rzeźnikiewicza ze Stylo (kolejność dowolna). Wyłudzona atrakcja nie byłaby możliwa bez współpracy znajomych kibiców, którzy od wewnątrz hali co jakiś czas chuchali w zamarznięte szyby okienne… Po drodze był szał mistrzostw Europy w maju 1953 i pięć złotych medali, następnie podróże do Stalowej Woli na mecze Stali, gdzie miałem już przyjaciół takich jak Jasiu Kopeć, Ludwik Algiert i Lucjan Trela… Czasy studenckie to bieganina do Nowej Huty na Czajęckiego, Kaima, Słowakiewicza, Dragana, Jędrzejewskiego, na Wisłę, by kibicować Kowalskiemu, Ochmanowi… Trzynastoletni epizod pracy w Rzeszowie owocował fascynacją Kokoszką, Osztabem, braćmi Maczugami, Brydakiem, Osetkowskim. Już w trakcie dziennikarskiej posługi w Tempie, przyszedł czas na Igloopol Dębica, gdzie nie tylko walczył Gotfryd, Janowski, ale także mój ziomal z Przemyśla Darek Czernij.


Kiedy umarł boks amatorski, skończyła się epoka sztuki walki na pięści, najbardziej klasycznej i męskiej formy współzawodnictwa sportowego! Polska odmiana zawodowstwa aż do dnia dzisiejszego nie zdołała mnie przekonać. Mało tego; coraz bardziej jestem skłonny uznać ją za milowy krok wstecz, polegający na prymitywizacji techniki ringowej, katastrofę metodyki szkolenia, której uosobieniem jest masowe posyłanie pomiędzy liny osiłków, z grubsza ociosanych, wyznawców boksu opartego na ilorazie siły i gwałtu. To są tacy peerelowscy technicy po trzymiesięcznych, wieczorowych kursach, zaliczonych w zakładach doskonalenia zawodowego.


Wzorcowym modelem takiego boksera-prymitywisty jawi się, od momentu założenia rękawic, Artur Szpilka. Cała moja wiedza o tej dyscyplinie kazała mi protestować przeciwko medialnemu kociokwikowi, sugerującemu, że odkryliśmy w Wieliczce kandydata do obalenia światowego prymatu braci Kliczków w najcięższej wadze. Niestety, mój głos utonął w klangorze duserów, na kredyt obsadzających festynowych czempionów w roli bohaterów masowej wyobraźni. Najtrudniej było trawić te infantylne wywiady ze Szpilką, w których młodzieniec z chorobliwie rozbudowanym ego, ścigał się w fanfaronadach myślowych z radosnymi męczennikami pióra. Himalajami wypisywanych głupot okazała się sugestia o fanklubach Szpilki za Atlantykiem! Tak naprawdę Artur największy i jak najbardziej zasłużony sukces, odniósł w pojedynkach o mistrzostwo celi, a następnie o pas mistrza Zakładu Karnego w mieście Tarnowie. Wszystkie inne nokauty, zadane w ringu, niestety, dotyczyły typowego mięsa armatniego, składającego się ze stetryczałych wycirusów ringowych, żądnych paru groszy za wyjście do narożnika. Po otrzymaniu pierwszego ciosu kładli się pokotem na macie, albo udawali kontuzję, jak ten biedak z Ukrainy, którego trzeba było dopiero przebrać za boksera, inaczej wyglądałby na pątnika, przybyłego do sanktuarium Matki Boskiej Pacławskiej i po drodze wstąpił do hali w Rzeszowie…


Ukołysany melodią medialnych peanów, podniecony podszeptami o wielkiej karierze w wykonaniu pazernych promotorów, Szpilka stracił nie tylko tę odrobiną rozsądku, ale instynkt samozachowawczy. Wyrwał się jak Filip z Konopi rzucając wyzwanie Jenningsowi na Twitterze. Było wiadomo, a w prostych żołnierskich słowach wyjawił to Michalczewski, że ten średnio zaawansowany bokser, typowa obijmorda, to zdecydowanie za wysokie progi dla Szpilki. Jego durszlakowa (copyright Radosław Leniarski z GW) obrona, a przede wszystkim szklana szczęka, z góry zapowiadały katastrofę. Dlatego pohukiwania naszego gminnego matadora o tym, jak zmiecie z ringu Jenningsa i ruszy w drogę prowadzącą prosto do starcia z Władymirem Kliczką, zabrzmiały jak odzywki pijanego dzieciaka we mgle. Kłapanie ozorem weszło Szpilce w krew i aby go z tego wyleczyć, trzeba stanowczości pedagogicznej panów Wasilewskiego i Wernera. Niestety, to oni wkalkulowali samodurstwo Szpilki w swój small biznes, cynicznie zgrywając się na roztropność w prowadzeniu podopiecznego i dlatego dali placet na to przykre dziwowisko, z jakim mamy do czynienia…


Ryszard Niemiec


Ryszard Niemiec



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty