Kiosk
- Rozmowa z Moniką Kobylińską
- PIŁKA RĘCZNA. Biało-czerwoni bohaterami transferów
- STANISŁAW STRUG. Dopiero w liceum zyskałem szansę gry na boisku z bramkami
- MARIAN FIDO. Człowiek, któremu chce się chcieć
- JAN KOWALCZYK. Sport bez rywalizacji przestaje być sportem
- FUTBOL MAŁOPOLSKI. Grzegorz Bartosz: Garbarnia jest jedna. Zrobię wszystko, aby mówiła jednym głosem
- Paulo Sousa: Ufam umiejętnościom polskich piłkarzy
- Ranking "Forbesa": Wpływowy Lewandowski
- Za miesiąc Wisła Kraków SA będzie mieć Akademię
- Boniek: Wojewódzkie Związki Piłki Nożnej same podejmą decyzje w sprawie dokończenia sezonu w III lidze i klasach niższych
MISTRZOSTWA POLSKI KIBICÓW SPORTOWYCH
- Adam Sokołowski po raz 28. mistrzem Polski kibiców sportowych
- 48. MP Kibiców Sportowych już w sobotę w Gostyniu
- Ćwierćwiecze super kibica Stanisława Sienkiewicza
- Mistrzostwa Mistrzów Kibiców Sportowych: pytania i odpowiedzi
- Adam Sokołowski Mistrzem Mistrzów, podziękowania dla Stanisława Sienkiewicza
- 48. Mistrzostwa Polski Kibiców Sportowych - Gostyń 2025, eliminacje cd.
- OMNIBUS SPORTOWY. Kolejny triumf Adama Sokołowskiego
- 48. Mistrzostwa Polski Kibiców Sportowych - Gostyń 2025
ZAMIAST DOGRYWKI (114)
Komu w nadmiarze bezczelności?
Wcale nie jest dla mnie oczywiste, że polski sport jest bardziej słaby niż bezczelny. O dostawaniu batów w EURO, pucharach, Londynie jednoznacznie zaświadczają statystyki. Na bezczelność mało kto zwraca uwagę. Tymczasem aż roi się od właśnie bezczelnych zachowań, wypowiedzi i komentarzy ludzi sportu.
Pacjent jest chory dokładnie tak samo jak państwo, które od obalenia znienawidzonej komuny za przeproszeniem kładzie lagę, aby sport znów mógł być pisany przez duże „s”. Bo gdyby państwu istotnie zależało na tej ważnej dziedzinie życia, to przenigdy nie oddałoby jej w pacht pani minister, dla której bodaj kluczowy problem stanowi, aby przeszła do historii jako niewątpliwie pierwsza pani ministra. O bodaj jeszcze bardziej mglistym spojrzeniu na sportowe sprawy niż za czasów PRL-u towarzysz Bolesław Kapitan. No, ale za jego czasów, z całkiem innych względów niewątpliwie plugawych, państwo nie miało sportu głęboko gdzieś. To też niewątpliwe.
Bezczelność sączy się z różnych ust i w różnych sytuacjach. Co gorsza, tematem całkowicie abstrakcyjnym jest samokrytyka. Choćby delikatna, nawet zawoalowana, aby przypadkiem nie ucierpiały na tym rzekome autorytety. Kopacze z orzełkiem na piersi dostarczyli w czerwcu niezbitego dowodu, że kwestią priorytetową była wysokość astronomicznie wygórowanych apanaży. (Przy zjadaniu naszego chleba powszedniego, tego ligowego, a raczej przy dławieniu się nim, warto jak najszybciej zająć się chorymi relacjami pomiędzy bogatym stanem kasy, a nędzą prezentowanych umiejętności…).
Wygląda na to, iż jeszcze bardziej spełniony i ukontentowany czuje się wódz naczelny, generał Franciszek Smuda. On, wedle jego autooceny, zrobił wszystko jak należy. Powszechnie oczekiwane wzniesienie się orłów do lotu storpedowały jednak przeszkody obiektywne. A zatem zbyt mała ilość obozów (czyżby?), niemożność konfrontowania się przed EURO w meczach mistrzowskich (toż dopiero wtedy byłby cyrk…), wreszcie relatywnie krótki czas na zmontowanie wunderteamu, który niechybnie zmiótłby konkurentów z powierzchni (już to widzę…). Clou programu artystycznego, a w istocie Himalaje bezczelności, stanowiła konkluzja, że gdyby tylko zaistniała możliwość powtórki z rozrywki, to Smuda postąpiłby dokładnie tak samo, jak był to łaskaw uczynić. Do takiego zdania stratega można tylko dodać: przegrał, czyli wygrał.
Kto zatem dał i niestety od dawna daje ciała? Selekcjoner, na dodatek nasz rodak, był podobno OK. Reprezentanci? Nie inaczej. Polska myśl szkoleniowa, żadna tam obca, też nieustannie rozwija się. Pilnie śledzi światowe trendy, adaptuje na rodzimy grunt ciekawe nowinki, po prostu kwitnie. I tak doprawdy nie wiadomo jakim cudem nastał na rynku międzynarodowym czas nieustannych łomotów. Pewnikiem to jakieś fatalne zrządzenie losu, przeklęte fatum, istny kataklizm, że po kilkunastu latach posuchy już nawet nie myślimy o Lidze Mistrzów. My coraz skuteczniej wybijamy sobie z głowy, i to tłuczkiem, możliwość jakiegokolwiek awansu do Ligi Europejskiej! Ba, staje się on po prostu całkiem nierealny, jeśli wrzucić do jednego worka żałosne doświadczenia Ruchu, Lecha, a na koniec Śląska. To gdzie, do cholery, jest to szkolenie, skoro zamiast produkowania polskich Messich na choćby europejski standard nie pozwala ono poprzez koślawe boiska zapomnieć o kapeli pod tytułem Sztywny Pal Azji? Bo jakoś dziwnie akurat z nią kojarzy mi się obraz naszej elity futbolowej. Tej na murawie i tej wytyczającej od morza do Tatr wektory myśli, która zamiast postępu przynosi jeno opłakane skutki. W Pilznie, Hanowerze, Solnej…
Właśnie stanęły na tapecie dla jednych tandetne, dla innych może intrygujące przepychanki o cenę transmitowania eliminacji do MŚ 2014. Akurat w momencie, kiedy reprezentacja jest warta klubów i vice versa, wymodzono, aby objąć „narodową” ekskluzywnym systemem PPV. Inaczej pay-per-view, czyli jeśli chcesz oglądać, to płać ekstra. Pytam się w imieniu milionów: za co? Za ten chłam, który zabiera cenny czas, a na dodatek doprowadza do ruiny system nerwowy? To swoista, jakże ponura puenta do sytuacji, w jakiej znalazł się polski sport. Bezczelności posuniętej do absolutnych granic. Wobec powyższego już teraz suponuję rozpisanie przedpłat PPV na kolejną edycję europejskich pucharów. Warto się pospieszyć, inaczej nie dla każdego może wystarczyć frykasów.
W tzw. międzyczasie były londyńskie zmagania, co w przypadku polskich sportowców polegało w zdecydowanej większości na przykrym dyskomforcie. Bez wątpienia świetnie przygotowani, stanowiący w skali światowej dużą siłę (niestety tylko w aspekcie ilościowym i przy składaniu buńczucznych zapowiedzi), zderzali się momentami z wręcz koszmarną sytuacją. Nie dość, że przegrywali z kretesem, to na dodatek - poza incydentalnymi wyjątkami od reguły - nikt na nich nie zwracał uwagi. Polska była na tej olimpiadzie nieobecna, jeśli mierzyć to skalą zainteresowania przez świat. Bo sport tak jest jakoś od dziesięcioleci skonstruowany, że zawsze wybiera wielkie areny, a nie dyscypliny niszowe. Zawodników pokroju Włodarczyk i Majewskiego mieliśmy serdecznie mało. Tej smutnej konstatacji nie rozwiały przyjemne bryzy z zatoki Weymouth.
A jak rozwiać czarne chmury, kłębiące się nad naszym sportem? Tu muszę koniecznie pochwalić panią ministrę, która odważyła się zderzyć z trudnym problemem (bez)kompleksowo, ale za to dalekosiężnie. I niewątpliwie realnie, co pobrzmiało w przestrodze, aby nie liczyć na rychłe sukcesy. Niech nikt nawet nie spróbuje łudzić się, że znacząca poprawa nastąpi już w 2016, w Rio. Na to nie ma szans. Trzeba natomiast jak najszybciej stworzyć program odnowy, bo stanowi to warunek zmniejszenia dystansu dzielącego polski sport od światowej czołówki. Taka oto czeka nas perspektywa.
Z panią ministrą całkowicie zgadzam się. I dziękuję. Za szczerość tudzież jakże uwielbiane w kręgach politycznych żonglowanie czasem przyszłym. No to ja też szczerze i futurystycznie. Otóż marzy mi się, aby jak najszybsze pokonywanie przez polski sport drogi wiodącej znów do sukcesów było zdecydowanie krótsze od dalszego sprawowania urzędu przez panią ministrę. I wcale nie sądzę, że wbrew tonowi niniejszego felietonu ma ten mój skromny postulat cokolwiek wspólnego z bezczelnością.
JERZY CIERPIATKA
Jerzy Cierpiatka


