Facebook
kontakt
logo
Strona główna > IO > Vancouver 2010 > Biathlon > Wiadomości Biathlon
VANCOUVER Z KRAKOWA (2)2010-02-14 22:37:00 Jerzy Cierpiatka

Gwiazdy w katakumbach


Vancouver to nie Anterselva, ani Turyn. Marzenia o medalu dla Tomasza Sikory zderzyły się z rzeczywistością. Nie chcę napisać, że z brutalną. Ale na pewno z bardzo twardą. Lub, jak kto woli, marzenia te rozpłynęły się w ulewnym deszczu, który również Polaka wybrał na swą ofiarę. 

Dość jednak z metafizyką, zjawiskami nadprzyrodzonymi. Gdyby Sikora po obiecującym starcie zachował miejsce w czołówce, pomstowanie na parszywy kaprys chmur miałoby ewentualnie rację bytu. Jednak na taką wersję nie może być zgody, bo przecież w całościowym rozrachunku trzeba również uwzględnić to, co miało miejsce już po dwukrotnym spudłowaniu. Najlepszy zawodnik w historii polskiego biathlonu i równocześnie od wielu lat bywalec światowych salonów wcale nie odrabiał strat, co jako  świetny biegacz i wyraźnie gorszy strzelec zazwyczaj czyni. Przeciwnie, Sikora z każdym metrem tracił dystans i sekundy. Nie da się ukryć, że ponad minutowe manko poniesione tylko na ostatnim odcinku trasy mocno zabolało. I niepokoi, choć na razie nie znamy odpowiedzi do jakiego stopnia. 

O loteryjnym charakterze biathlonu wiadomo od dawna. W Vancouver, przynajmniej na razie, główne role odgrywa obsada drugiego planu. Wczoraj sensacyjnie ujawniła się Rosjanka spowita w słowacki sztandar, Anastazja Kuzmina. I tylko mało istotne kwestie pozostawiła Niemkom (poza Magdaleną Neuner totalna klęska), Szwedkom (Helena Jonsson) czy Rosjankom (Swietłana Sliepcowa). Dzisiaj rewelacyjna forma Vincenta Jaya przypomniała o francuskiej szkole w tej dyscyplinie sportu i jej znakomitościach w osobach Vincenta Defrasne, bądź Raphaëla Poirée. Za to nie mieli nic do powiedzenia wielcy bohaterzy poprzednich igrzysk. Przy całym szacunku do osiągnięć Michaela Greisa, zajęcie przez niego dalekiej lokaty stanowiło dla świata betkę w porównaniu z wyrzuceniem na margines Ole Einara Bjoerndalena. Tak zresztą jest zawsze, kiedy megagwiazdy schodzą do katakumb. Tyleż razy ozłacanemu Norwegowi tym razem przeznaczono szarość. Telewizyjny brak wizji i fonii, zamiast zwyczajowego blasku reflektorów. 

Żadna wielka gwiazda chyba tego nie lubi. A więc nagłego braku zainteresowania losem persony, w momencie jej bezdyskusyjnej porażki. Choć może kolekcjonerzy medali akurat w takich sytuacjach wolą, aby właśnie wtedy było ciszej nad tą trumną? Nie wiem. Natomiast zgadzam się ze stanowiskiem Krzysztofa Wyrzykowskiego, że asów pokroju Bjoerndalena trzeba pokazywać także z tej drugiej, przegranej strony. Szkopuł jednak w tym, że niemal równo z dwoma pudłami Sikory temat dalszej obecności Polaka w dzisiejszym biegu też się skończył. Dla Wyrzykowskiego...


Jerzy Cierpiatka


2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty