To już oficjalna informacja - LeBron James dołączył do Dwyane Wade'a i Chrisa Bosha w Miami Heat.

- Na to, co powinno mu zająć 15 sekund, potrzebował całej godziny w programie transmitowanym na żywo. To czysta parodia - skomentował olbrzymią autopromocję LeBrona Jamesa, jeszcze przed ogłoszeniem informacji, że przechodzi do Miami Heat, trener Marcina Gortata, Stan Van Gundy z Orlando Magic. O to, co zrobi LeBron pytano w telewizyjnych przekazach nawet próbującego w spokoju oglądać w RPA piłkarskie mistrzostwa świata pięciokrotnego mistrza świata Kobe Bryanta, a bojąc się, że James nie zostanie w Cavaliers, jego dom pod Cleveland otoczoną specjalnym kordonem policji. - Nigdy nie będziesz mógł tu mieszkać, jeśli nas zdradzisz. Będziesz jak reaktywna bomba, której nikt nie chce dotknąć. Będziesz zwykłym zdrajcą - pisały miejscowe gazety.

Oto co mówił, jak uzasadniał swoją decyzję LeBron James:
- Kilka lat temu dałem sobie szansę, żeby być w tej pozycji, co dzisiaj - wysłuchiwać innych propozycji. Chciałbym podziękować wszystkim sześciu zespołom, z którymi rozmawiałem, to była bardzo dobre doświadczenia. O to mi chodziło. Zdecydowałem dzisiaj rano, po wielu zmianach, ponieważ każdego dnia myślałem inaczej. Najważniejsze w tej decyzji było to, gdzie mogę wygrać jak najszybciej i gdzie mogę wygrywać przez długie lata. Dziś rano, po rozmowie z mamą, która powiedziała mi, że powinien zrobić to, co dla mnie jest najlepsze, co uczyni mnie szczęśliwym -podjąłem decyzję - przechodzę do Miami Heat. To była bardzo ciężka decyzja. Nie chodzi mi już więcej o to, by wygrać trzy mecze, pięć meczów, ale żeby zdobyć mistrzostwo. Nie wiem, czy będę jeszcze mieszkał w moim domu w Akron, wiem, że dla wielu kibiców w moim rodzinnym regionie, to będzie bardzo ciężka chwila. To ostatnie słowa wypowiadał łamiącym się głosem, jakby zaraz miał się rozpłakać...

Kiedy LeBron przyjechał pod specjalnie wynajęty na tę okazję dom w jednej z najbogatszych okolic Ameryki, Greenwich w stanie Connecticut, już czekały na niego kamery telewizyjne. Greenwich jako miejsce z którego ogłosi swoją decyzję idealnie pasowało, bo kilkadziesiąt godzin później miał być jednym z gości na przyjęciu weselnym swojego kumpla z Denver Nuggets, Carmelo Anthony'ego. Reklamy podczas transmisji koszykarskiego mini-parkietu "Boys & Girls Club", wykupili między innymi Microsoft, McDonalds, Vitaminwater, nie zabrakło także głównego sponsora firmy Nike, który zapowiedział "specjalną donację".

W Miami, jeszcze przed oficjalną decyzją LeBrona zawieszono, ze względu na niezwykłe zainteresowanie, sprzedaż sezonowych biletów na mecze Heat. Najtańsze zestawy biletów, kosztujące $4,300, sprzedawano tego samego dnia na stronie aukcyjnej eBay za $18,500. Biznesowy kanał FOX TV zapowiedział, zaraz po zakończeniu transmisji z konferencji prasowej LeBrona, specjalny godzinny program poświęcony finansowym konsekwencjom jego decyzji. Ameryka dosłownie oszalała, choć im bliżej było do tej decyzji, tym większa część prasy nie ukrywała, że LeBron zrobił ze sportowej decyzji wielki cyrk. "Królu, gdzie są małpy i słonie?. Nie musiałeś sprzedawać reklam na ESPN, żeby dać milion na potrzebujące pomocy dzieci. Mogłeś wypisać mały czek ze swojego 100-milionowego kontraktu" - pytał "Sports Illustrated", naśmiewając się z tajemnicy i spektaklu, który na ESPN urządził James. "LeBron, myślisz, że jesteś większy niż NBA. Nie jesteś" - pisały gazety, a jeden z największych portali koszykarskich całe zamieszanie pytaniem: "Dlaczego robimy takie zamieszanie z powodu kogoś, kto nie ma ani jednego mistrzowskiego pierścienia?".

- Jeśli LeBron chciałby przyjść i grać w najlepszej drużynie ligi, podpisałby kontrakt z Chicago Bulls. Nie byłoby lepszej piątki w NBA, wliczając nawet Lakers, niż Rose, James, Noah, Deng i Boozer -mówił ten ostatni, zaraz po podpisaniu oficjalnego kontraktu z Chicago. Prawie wszyscy fachowcy zgadzali się z tą decyzją, choć jak wyliczył komputer, teraz Heat z wielką trójką ma aż 35 procent szans na zdobycie w przyszłym sezonie mistrzostwa NBA. Bez niego, a "tylko" z Boshem i Wade - Miami miałoby tylko 9 procent.

Przemek Garczarczyk, ASInfo