Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Euro 2012
EURO z Krakowa Jerzego Cierpiatki (13): Ćwierćfinałowa gra sparingowa2012-06-23 12:18:00

Cokolwiek dziwna sprawa zdarzyła się wczoraj w Gdańsku. Frau Merkel, Tuskowi, nawet Wałęsie przyszło uczestniczyć w defiladzie. Wprawdzie oficjalnej, ale to nie zmienia postaci rzeczy. W mieście Danzig dokonał się przegląd niemieckiej armii. To niewątpliwie dobrze, iż Bundeswehry, a nie Wehrmachtu.


Mecz Niemców z Grekami był w istocie rzeczy sparingiem. Żadne poważniejsze manewry nie wchodziły w rachubę. Marszałek Löw miał pełną świadomość, że do prawdziwej wojny dojdzie dopiero za kilka dni w Warszawie. A może i 1 lipca w Kijowie. Stąd całkowite zrezygnowanie z usług Podolskiego oraz danie małej szansy dla Gomeza i Müllera. Ich siły i świeżość mogą się przydać wkrótce. Teraz nadarzyła się idealna okazja, aby pozwolić na wyszumienie się adiutantom. Reus czy Schürrle (bo Klosego nie wolno zaliczyć do tej kategorii) pokazali co potrafią. Smudę musiała nagła krew zalewać, gdy zderzał ich postawę z wkładem Brożka w przebieg ostatniego fragmentu spotkania z Czechami. Wciąż nie ma pewności, czy z dwudziestu minut pobytu Brożka na boisku we Wrocławiu urodził się choćby jeden kontakt z piłką. Tyle w istocie było warte rzekomo wielowariantowe przygotowanie się Smudy na różne okoliczności, jakie mogły zaistnieć podczas EURO.

Nie ma Czechów, nie ma Greków. To jednoznaczna puenta rozwoju sytuacji w kilku ostatnich miesiącach. Do tych wielkopańskich uśmieszków na twarzach polskich dygnitarzy futbolowych, gdy los przydzielił nam Rosję, Czechy i Grecję do towarzystwa. Polskę zakwalifikowano do ćwierćfinałowej strefy jeszcze przed rozpoczęciem eliminacji grupowych. No bo przecież to taka słaba grupa... Istotnie, była to zdecydowanie najsłabsza grupa. Bez szans na ciekawszą perspektywę w dalszej fazie turnieju. Równocześnie jednak grupa wyraźnie za silna dla naszych orłów, sokołów, herosów. Tym, którzy zamiast beznadziei dostrzegali wielkość trzeba pilnie sprezentować wiernego psa. On potrafi zrobić hau hau. I tylko on może wyręczyć, skoro nikomu nie chce się odszczekać.

Gdyby Boateng nie sprezentował Salpingidisowi karnego, Niemcy odnotowaliby swe najwyższe zwycięstwo w finałach EURO. Tak się jakoś złożyło, że najgorzej traktowali Rosjan. Wygrali z nimi 3-0 w Brukseli (1972) i Manchesterze (1996). Podopiecznym Löwa nie zależało wczoraj na śrubowaniu rekordu. Zadowolili się, bagatela, czterema golami, zaś istota tematu sprowadzała się do przedłużenia fantastycznej serii. Licznik z wygranymi meczami o punkty wciąż stuka, wczoraj odnieśli Niemcy 15. zwycięstwo z rzędu. To imponujące. Równie ciekawie ma się sprawa z ćwierćfinałami i półfinałami EURO. Jedyna jak dotąd porażka w układzie „face to face” kojarzy się ze słynną woltą wywiniętą Kohlerowi przez van Bastena w trakcie gry o finał ME '88. Wszystkie inne gry zostały rozstrzygnięte na niemiecką korzyść. Co tu dodać?

Wbrew słowotokowi zachwytów komentatora Trzeciaka nie wszystko jednak w grze Mannschaftu Löwa było cacy. Trzeciak, choć na niewątpliwie wysokim poziomie kompetencji, wykazuje zbyt często irytującą skłonność do popadania w przesadę. Choćby w pochopnym i na wyrost określaniu obecnej reprezentacji jako najbardziej kreatywnej drużyny narodowej w historii niemieckiego futbolu. W przeciwieństwie do Trzeciaka doskonale pamiętam potęgę teamu Schöna, zwłaszcza z 1972, a w dalszej kolejności z 1974. Strategiczny geniusz Beckenbauera, ogarnianie imponująco szerokiego spektrum przez Netzera i wilczy apetyt Müllera (oczywiście Gerda, nie Thomasa) na strzelanie goli. Niemcy epoki Löwa niewątpliwie grają świetnie. Stanowią drużynę o doskonale wyważonych akcentach. Są w zdecydowanej większości młodymi zawodnikami, przy ostrej konkurencji ze strony jeszcze młodszych. Ale, niezależnie od wysokiej estetyki gry, wciąż mają do zrobienia to, co fantastyczny zespół Schöna zrobił w ciągu dwóch lat. Wygrał mistrzostwa Europy, a niebawem objął panowanie nad światem. Löw wciąż ma to przed sobą, warto o tym pamiętać.

W Gdańsku oczywiście przeważały pozytywy. Poza sprezentowanym przez Sifakisa golem Klosego (uparcie goni Gerda Müllera na liście snajperów wszech czasów) imponowała technika strzałów oddawanych przez Lahma, Khedirę i Reusa. Choć żaden z nich nie jest nominalnym napastnikiem, Lahm i Khedira w ogóle... Liderem był wszechobecny Özil. Rzucało na kolana kilka wymian podań na pełnym gazie i w ciemno, choć akcje toczyły się już w okolicach greckiej „16”. Ale były też mankamenty. Jeszcze przy stanie bezbramkowym zmarnowano za dużo wybornych okazji, przy innym przeciwniku można za coś takiego zapłacić głową. Zdumiewająco łatwo mylił się w prostych sytuacjach Schweinsteiger. Wreszcie, przy przechodzeniu przez Greków do błyskawicznych kontrakcji, niemiecka obrona przestawała być monolitem. Konkretnie biorąc pod lupę zdecydowanie odstającego technicznie od reszty Boatenga.

Konkludując, Niemcy są bardzo mocni. Jak zwykle w wielkich turniejach robią swoje, czyli wygrywają. Teraz znów mają medal, lecz jeszcze nie wiadomo jaki. Sen o złocie trwa już 16 lat, od triumfu Vogtsa na angielskich stadionach. Wystarczająco długo, aby popaść w kompleks? Nie moja broszka, tylko Löwa. On sensownie przygotował się do sparingu z Grekami, ale ma pełną świadomość, że taka gratka już się nie powtórzy. My z kolei wreszcie powinniśmy sobie uświadomić, gdzie naprawdę jesteśmy. Do tego trzeba jednak dobrej woli. No i nie wolno udawać Greka. Bo to zły, choć jednocześnie bardzo znamienny przykład.

JERZY CIERPIATKA





więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty