Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Archiwum > Małopolska 2012/2013 > Wiadomości PN Małopolska 2012/2013
RYSZARD NIEMIEC odpowiada raz na zawsze warszawskim (i nie tylko) napastnikom2013-07-07 19:00:00 Ryszard Niemiec

LEKCJA GIMNASTYKI (193)

Do sztambucha paszkwilanta


Trochę okrężną drogą dotarło do mnie streszczenie, pisanego na wyraźne zlecenie, utworu zamieszczonego na profilu „Weszło”, a poświęconego mojej skromnej osobie…


Można powiedzieć, że chodzi o pracę pisaną wedle kanonów czarnego „pijaru”, uwzględniającego szeroką gamę oszczerstw i pomówień. W paszkwilu brakuje jednak wielu ciekawych fragmentów uczniowskich, studenckich, zawodniczych, rodzinnych mojego CV. Zwłaszcza lata szczenięce nadają się w sam raz na potwierdzenie zarzutu skomunizowania mojej osobowości, czego zwieńczeniem ma być praca w roli korespondenta rzeszowskiego Trybuny Ludu. Autor paszkwilanckiego kawałka powinien wiedzieć np. o mojej wczesnej inicjacji kolaboranckiej, która miała miejsce w jakże symbolicznym dniu 3 maja 1945 roku…


Świtkiem tego dnia, zamiast wylegiwać się w dziecięcych piernatach, włączyłem się w obławę prowadzoną przez oddziały NKWD i UB przeciwko mojemu ojcu, oficerowi Inspektoratu Armii Krajowej Krosno - Sanok. Nie pamiętam, któremu z tropicieli: ruskiemu, czy polskiemu, pomogłem pociągnąć za spust, wiem za to, że ojciec uciekający do lasu w Strachocinie, dostał wtedy w plecy serię z pepeszy. Po ośmiu latach, w dniu śmierci Stalina, wygłosiłem na międzylekcyjnej przerwie sentencję na jego temat, ale któryś z kolegów (po latach przyznał się do tego delatorstwa), doniósł błyskawicznie na mnie, przez co wyleciałem z kopa z Liceum im. Juliusza Słowackiego w Przemyślu. A mowa była krótka: ”Stalin do nieba nie pójdzie, bo zniszczył Cerkiew i wymordował popów!”… Werdykt zwołanej natychmiast Rady Pedagogicznej nie pozostawiał wątpliwości: „za szerzenie propagandy antyradzieckiej, uczeń RN bezpowrotnie zostaje z Liceum wydalony!” O tym wilczym bilecie przypomniano sobie na egzaminach wstępnych  na studia dziennikarskie, eliminując mnie z listy przyjętych pomimo śpiewającego zaliczenia wszystkich pięciu sprawdzianów ustnych i pisemnych… Gdyby wtedy istniał portal „Weszło”, indeks dostałby się w moje ręce, bo jego świadectwo niwelowałoby zapis Biura Politycznego KC PZPR, zakazujący przyjmowania na studia dziennikarskie synów i córek byłych AK- owców i innych zaplutych karłów reakcji…


Po odwilży październikowej dalej miałem pod górkę, mimo skończenia dwóch fakultetów i to na najlepszym polskim uniwerku (UJ). W „Nowinach Rzeszowskich” gdzie znalazłem pracę dlatego, że zgodziłem się przejść z I-ligowej Sparty Nowa Huta do II-ligowej Resovii, na gwałt szukali kogoś kto w prasie ogólnopolskiej będzie sławił piłkarzy Stali Rzeszów i Mielec, robiących właśnie karierę w naszej ekstraklasie. Padło na mnie („wyście przecież sportowiec!”) i tak dostałem kopa w górę. Stałem się korespondentem terenowym centralnego organu, pisząc relacje z meczów, raporty z obozów, wywiady z piłkarzami… A, że ówczesna Rzeszowszczyzna była pierwszą potęgą krajową sportu wyczynowego (piłkarze nożni i ręczni Mielca, siatkarze, koszykarze, łucznicy i łuczniczki Resovii, piłkarze, bokserzy, żużlowcy, zapaśnicy wolniacy Stali Rzeszów, zapaśnicy klasycy Dębicy, bokserzy Stalowej Woli), roboty było co niemiara. W chwilach oddechu uprawiałem zwyczajną reporterkę, powiadamiając czytelników o żniwach leśnych w Bieszczadach, pobiciu rekordu Polski w „skoku w głąb” przez jasielskich wiertników, oblocie samolotu odrzutowego M-15 „Belfegor”. Pod każdym tekstem w TL, także pod moimi reportażami, publikowanymi w „Polityce”, felietonami ogłaszanymi w „Szpilkach”, gotów jestem podpisać się jeszcze dziś!


Chwacki autor „Weszło”, tchórzliwie kryjący się pod anonimatem, powinien zamówić sobie korepetycje z najnowszej historii polskiego dziennikarstwa, a wtedy dowiedziałby się rzeczy całkiem ciekawych. Na nadzwyczajnym Zjeździe Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w październiku 1980, delegaci środowiska po raz pierwszy po wojnie zerwali z dyktatem Komitetu Centralnego PZPR, wybierając władze z nim nie konsultowane, podejmując uchwały na pohybel systemu. W ścisłym kierownictwie SDP na czele z red. Stefanem Bratkowskim znalazł się niżej podpisany, uzyskując w wyborach 187 głosów, co było szóstym wynikiem! Stała za tym niewątpliwie kompartia, a może nawet sam Kreml… Musiało tak być, choćby dlatego, że bez macek Politbiura nie mogłoby wkrótce dojść do historii nie z tej, socjalistycznej ziemi…


Oto redakcja Dziennika Polskiego, pisma krakowskiej inteligencji, wywiozła na taczkach swoją naczelną - żonę ambasadora PRL w Afganistanie, ogarniętym sowiecką interwencją. Partyjna nomenklatura próbuje osadzić po niej swojego mianowańca… Zespół protestuje i wymusza na Białym Domu całkowicie niezależny konkurs na stanowisko naczelnego. Anonimowi wyjaśniam, że był to precedens, jakiego od brzegów Pacyfiku na wschodzie po Łabę na zachodzie, rzeczywistość pojałtańska, nie tylko polska, nie znała! Transferowany z Rzeszowa i rekomendowany przez redakcyjne koła „Solidarności” i SDP, partyjny korespondent TL, wygrywa konkurs, osiągając sto procent poparcia zespołu! Jest oczywiste, że ówczesna władza polityczna, tak wyłonionego naczelnego, długo tolerować nie mogła. Gdy tylko wróciła do równowagi, w stanie wojennym gościa relegowała do Tempa („nie będziecie pisać o zmaganiach partii z „Solidarnością”, ale o zmaganiach „Wisły” z ”Cracovią”…). Ale warto było, chociażby z tego powodu, że „Dziennik Polski” stał się w pierwszym roku stanu wojennego rekordzistą Polski w ilości całościowych ingerencji cenzury, osiągając 131 zdjętych tekstów!!! Żaden tytuł, łącznie z „Tygodnikiem Powszechnym”, nie mógł konkurować z „DP” w takich kategoriach sprzeniewierzania się partyjnej instrukcji dla prasy na czas stanu wojennego, jak „godzenie w sojusze”, „antypartyjność”, „sentymenty prosolidarnościowe”, "opowiedzenie się za linią SDP”…


Sporo do myślenia powinien dać paszkwilantowi 11-letni mój staż jako naczelnego legendarnej Gazety Krakowskiej, w warunkach nowej Polski, w której nie został ślad po totalitarnej partii, cenzurze i nomenklaturze…


Rozumiem, że przypominanie dziś o bliznach z przeszłości, o tamtejszych osobistych wyborach, nie przystoi poważnemu dziennikarzowi, bo to po trosze jest ocieraniem się o kabotynizm. Zdecydowałem się na to, aby przeciąć raz na zawsze lansowane od dawna, przez część warszawki, nie mogącej mi wybaczyć sukcesów czytelniczych i autorskich (sześć złotych piór  dla red. red. Rafalskiego, Pawlika, Wojciechowskiego, Jóźwika, Niemca x2, przyznawanych przez Klub Dziennikarzy Sportowych) TEMPA, którym kierowałem w latach 1983-1994, ciągoty dekomunizacyjne wobec mojej dziennikarskiej karty. Bezimiennemu napastnikowi z „Weszło” pragnę na koniec zakomunikować, że gdyby zechciał podciągnąć swój warsztat i podnieść swój poziom etyczny, zawsze może liczyć na zielone światło w dostępie do mojej uniwersyteckiej pracowni prasowej na zasadach wolnego słuchacza. Już dziś zwalniam go z opłaty czesnego…


Ryszard Niemiec


PS. Na bezsensowne zarzuty kierowane przeciwko „bałaganowi” w rozgrywkach prowadzonych przez MZPN nie będę odpowiadał. Nawet ociężały umysłowo facet łatwo pojmie, że rozgrywkami w Małopolsce "kierowała” aura. O miesiąc spóźniona w tej stronie wiosna, zabrała 4 terminy rozgrywkowe, a czerwcowe ulewy, grady i powodzie dalsze dwie kolejki. Aby skończyć rywalizację 6 poziomów rywalizacji, upchać w luki terminarzowe 8 rund eliminacji okręgowych, wojewódzkich Pucharu Polski, a także znaleźć czas na mecze reprezentacji województwa w makroregionalnych eliminacjach turnieju UEFA Regions' Cup, trzeba było drużyny pędzić na boisko co dwa dni…


RN


Ryszard Niemiec


WIADOMOŚCI

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty