Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Wiadomości piłka nożna
Zmarł Zdzisław Bieniek2017-12-24 01:10:00

W wieku 87 lat zmarł 21 grudnia Zdzisław Bieniek, były piłkarz i trener RKS Garbarnia Kraków.


Zdzisław Bieniek, świetny przed laty zawodnik Brązowych, 7-krotny reprezentant Polski, był uczestnikiem Igrzysk Olimpijskich w Helsinkach w 1952 roku.


Ostatnie pożegnanie Zdzisława Bieńka odbędzie się w kaplicy Cmentarza Podgórskiego w czwartek 28 grudnia 2017 r. o godz. 12, po czym nastąpi odprowadzenie na miejsce wiecznego spoczynku.


garbarnia.krakow.pl

ZDZISŁAW BIENIEK: JASNA STRONA FUTBOLU

Artykuł redaktora Jerzego Cierpiatki opublikowany przed siedmiu laty na łamach miesięcznika „Futbol Małopolski”, wydawanego przez MZPN.


Podczas niedawnego zakończenia Plebiscytu na najlepszego trenera i piłkarza Małopolski 2010 podniosłym momentem uroczystości było wręczenie Zdzisławowi Bieńkowi nagrody specjalnej, której fundatorem jest prezydent miasta Krakowa, prof. Jacek Majchrowski. „Jasna strona futbolu” to wyróżnienie osób, które swoją działalnością w piłce nożnej wykraczają poza samą grę i trzymają się wartości zasługujących na najwyższe uznanie.


Wiej ile sił w nogach...


9 maja ubiegłego roku ukończył Zdzisław Bieniek 80 lat. - To już nie to, co kiedyś, gdy na ostatnie piętro bloku przy ul. Śliskiej wbiegałem bezproblemowo. A nawet robiłem z kolegami zakłady, kto zrobi to szybciej... - wzdycha na upływ czasu, ale przecież wciąż zachowuje doskonałą sylwetkę. Naturalną łatwość biegania nabył chyba w genach. - Chodziłem do szkoły średniej mieszczącej się na rogu Straszewskiego i Kapucyńskiej . Nauczycielem angielskiego był Janusz Korosadowicz, wielce zasłużony dla lekkoatletyki działacz Wisły. Klasę wyżej chodził u nas kolega o nazwisku Śmiertek, bardzo dobry biegacz. Z kolei uczniem innego liceum był Tadeusz Wideł, który później został doskonałym zawodnikiem i wicemistrzem Polski na 800 metrów. Profesor Korosadowicz wziął mnie na stronę i mówi: obaj będą pilnować siebie, Wideł liczyć będzie na świetny finisz. - To co mam robić? - Wiej im ile sił w nogach.


Tak zrobiłem. Z Placu na Groblach wbiegłem jak szalony na bulwar wiślany, późnej na Most Dębnicki i dalej w kierunku mety. Śmiertek i Wideł rzeczywiście nie potraktowali mnie poważnie. Bieg na półtora kilometra wygrałem z przewagą kilku metrów. Z dobrym skutkiem brałem też udział w krakowskich eliminacjach do Biegów Narodowych, jakże popularnych we wczesnych latach powojennych. Korosadowicz mocno mnie nakłaniał do przekwalifikowania się na „zawodowego” biegacza. Ale nie było szans, na pierwszym miejscu zawsze była piłka. Na przykład na Biegi Narodowe do Warszawy już nie pojechałem, bo tego samego dnia Garbarnia grała mecz z Ruchem. Oczywiście z moim udziałem - przypomina zawsze istniejącą hierarchię wartości.


Piorun uderzył w trybunę


Niestety dobrze pamięta wojnę, która wybuchła akurat w chwili, gdy z nowym rokiem szkolnym szedł do drugiej klasy. - To było straszne. Niemcy zrzucili bomby na radiostację w pobliskich Dębnikach, zrobiła się panika. Ktoś nam udzielił schronienia w domu przy ul. Swobody. W czasie okupacji stało się tak, że Niemcy przenieśli siedzibę SP 40 z ulicy Czackiego na... trybunę stadionu Garbarni. Dyrektorem był Tadeusz Mitusiński, to postać bardzo zasłużona dla sportu. Ne jest prawdą, że tę trybunę zburzyli Niemcy. Już po wojnie ktoś zostawił wiadro gdzieś na górze i w czasie burzy uderzył piorun. Można było remontować trybunę, ale władze Garbarni jako zakładu pracy postanowiły pójść na całość. Zebrano odpowiednie środki i powstała nowa trybuna. Po prostu piękna. A zegar boiskowy? Stał niewątpliwie w tym samym miejscu, co przed wojną. Poddano go tylko generalnemu remontowi. Napis „Omega” został zastąpiony napisem „Garbarnia”. Pozostałe elementy zachowano.


„Kocioł” na Garbarni


- Mieszkałem bardzo blisko, w domu przy Konopnickiej 71. Przedwojennych piłkarzy nie pamiętam, na ludwinowskie mecze jeszcze nie chodziłem. To nastąpiło dopiero w czasie okupacji, w 1943. Na te konspiracyjne mecze uczęszczałem z z kumplami: Józkiem Browarskim i Wilkiem Glajcarem, którzy później zostali filarami Garbarni oraz z Wesołowskim. Spowodował to znakomity piłkarz Garbarni, Mieczysław Nowak, on nas zaprosił. Gdy Garbarnia grała na wyjeździe, nosiliśmy walizki ze sprzętem. A raczej walizeczki, mieściły się w nich po dwa komplety butów i kostiumów. Pamiętam, jak na Groblach rozgoniła towarzystwo policja. Znacznie bezpieczniej, w ogóle najbezpieczniej, było na Łagiewiance. Garbarnia miała naprawdę dobrą drużynę, z Ignaczakami, Nowakami, Bystroniami, Sołkami... Jeden jedyny raz hitlerowcy urządzili na Ludwinowie „kocioł”. Znałem tu każdą dziurę w płocie, pokazałem drogę ucieczki kilku zawodnikom drużyny przeciwnej. Zwiali tak jak stali, w strojach piłkarskich. Schronili się na Wapienniku i dopiero po ładnych kilku godzinach poprosili mnie, bym sprawdził co z ich ubraniami. Zabezpieczył je wieloletni szatny Garbarni, Jasiu Grabowski. No i mieli w czym wracać do domu... Już później miałem u Grabowskiego „chody”. Kiedy inni dostawali buty o kilka numerów za duże, moje pasowały idealnie. Kochany Jasiu tak jakoś wybierał...


Deklaracja


Powiało wolnością. W podwórkowej drużynie o nazwie „Lauda” Bieniek miał za partnerów Browarskiego, Glajcara, Tomasza Stefaniszyna Wiesława Gamaja. Każdy z nich zrobił karierę, na wagę reprezentantów Polski i olimpijczyków (Bieniek, Stefaniszyn), bądź renomowanych graczy ligowych (pozostali). „Lauda” zmierzyła się którego dnia z rówieśnikami z Garbarni i wygrała tę próbę. Legitymacje klubowe podpisali wszyscy. Łącznie z Gamajem, który jednak nigdy w Garbarni nie zagrał, bo wyrażono zgodę na jego półroczne przejście do Wisły. I Gamaj już na stałe został „wiślakiem”. - Najwięcej do zawdzięczenia miałem Jasiowi Wiatrowi, to był ogromnie oddany Garbarni działacz klubowy. No i Nowakowi. Mietek cieszył się wielkim autorytetem, młode chłopaki były w niego wpatrzone jak w bóstwo. Trudno się dziwić. Dysponował wspaniałą techniką i strzałem, to był wielki piłkarz. Ale ogromnie liczyła się jego postawa „ideowa”. Był wielokrotnie kaperowany przez Cracovię, która koniecznie chciała go pozyskać. To było z definicji wykluczone. Dla Mietka liczyła się tylko Garbarnia, takie to były piękne czasy...


Czar państwa Kucharów


Został „garbarzem”. Jednym z tych, którzy dawali Ludwinowowi radość. Niezależnie od tego, czy Garbarnia była Włókniarzem, albo Związkowcem. Na szczęście nie trwało to długo. W maju 1951 Zdzisław Bieniek zdawał maturę, razem z Glajcarem. Właśnie w tych dniach nadeszło „zaproszenie” do wojska, z terminem wyznaczonym na jesień. O pójściu na studia nie było mowy, czekali na kartę wcielenia. Różnica polegała na tym, że Glajcar szedł do OWKS Kraków, a Bieniek miał zasilić szeregi CWKS Warszawa (gdzie później zresztą doszlusował Glajcar). Rozkaz dostarczenia poborowych do jednostki otrzymał ich starszy o rok kolega z Garbarni, Zbigniew Feluś.


To nie była pierwsza wizyta Bieńka w stolicy. Już w 1946 „Kuba” dostał powołanie na obóz piłkarskich nadziei w Warszawie. Pięć lat później trafił pod opiekę absolutnej znakomitości w polskim sporcie, legendarnego Wacława Kuchara, który był wówczas trenerem „wojskowych”. - Był to wspaniały sportowiec, reprezentant Polski bodaj w pięciu dyscyplinach. Ale nade wszystko przeuroczy człowiek, którego stałem się pupilem. Zresztą nie tylko jego. Na stadion Legii zaglądała żona Kuchara, która z mężem często zapraszała mnie na domowe obiady. Smakowały bardzo... Atmosfera w drużynie była znakomita. Grało tylko dwóch „cywilów” już po służbie, Jurek Orłowski i Marian Olejnik, reszta to „wojskowi”. Byliśmy bardzo z sobą zżyci. A „paka” była potężna. Tomek Stefaniszyn, Władek Sobkowiak, Romek Korynt, Józek Wieczorek (nie mylić go z Teodorem, podporą AKS-u Chorzów), Wacek Sąsiadek, Józek Kokot, Oskar Brajter, Wilek Glajcar, Longin Janeczek, Władek Soporek, Leszek Jezierski, Edek Jankowski, Andrzej Cehelik, kończący karierę Kaziu Górski... Bardzo mile wspominam pobyt w Legii, ale gdy jesienią 1953 wracałem do Krakowa, cieszyłem się bardzo.


Coca cola w Otaniemi


Debiut Zdzisława Bieńka w seniorskiej reprezentacji Polski nastąpił w tym samym meczu, którym w narodowych barwach zadebiutował skrzydłowy Cracovii, Czesław Rajtar. To było w maju 1952, Polacy przegrali z Rumunami w Bukareszcie 0-1. Niebawem Bienek pojechał na igrzyska olimpijskie do Helsinek. O miejsce w kadrze rywalizował m.in. z doświadczonym „Teo” Wieczorkiem. Kiedy Wieczorek nabawił się kontuzji, szansa wyjazdu na igrzyska stała się bardzo realna. Niewiele jednak brakowało, aby Bieniek nie zobaczył Finlandii. W towarzyskim meczu z węgierską Dozsą Ujpest strzelił Edwardowi Szymkowiakowi samobójczego gola. Ale za moment wybił piłkę z linii bramkowej i dostał brawa, chociaż i tym razem niewiele brakowało, a byłby „samobój”. Piłka zanim wyszła w pole odbiła się bowiem od poprzeczki.


Olimpiadzie w Helsinkach towarzyszyła polityka w wydaniu zimnowojennym. Przedstawiciele krajów socjalistycznych zostali ulokowani w oddzielnej wiosce olimpijskiej o nazwie Otaniemi. Wiosce otoczonej drutem kolczastym... Po wygranej z amatorską reprezentacją Francji 2-1 Polska przegrała 0-2 z Danią i odpadła z turnieju. Bieniek uczestniczył w tym drugim spotkaniu. Ale i tak wrócił zadowolony. Zobaczył inny świat i napił się zakazanej coca coli... W drużynie narodowej seniorów odnotował siedem występów, mogło być więcej? - Zdecydowanie tak, ale proszę pamiętać, że kraje demokracji ludowej grały wówczas tylko z sobą. Tylko szyld się zmieniał. Do Moskwy jechaliśmy jako reprezentacja włókniarzy, do Bukaresztu jako reprezentacja kolejarzy...


Po wojsku wrócił do Garbarni, która wciąż balansowała między I i II ligą. Najlepiej grali „Garbarze” w 1955, dopiero dwie minimalne porażki u siebie pod koniec rozgrywek zepchnęły ich na 6. miejsce. Mogło być lepiej? - Z pewnością, różnice w tabeli były nieznaczne. Chyba jednak za dużo mieliśmy luk w składzie - komentuje Zdzisław Bieniek z odległej perspektywy. A jak wyglądała sprawa z trenerami? - No, w Garbarni miałem ich wielu. Pierwszym był Franciszek Wilczkiewicz, osoba nadzwyczaj prostolinijna. Zwolennikiem rządów twardej ręki był Artur Walter, ale zawsze były to sprawiedliwe osądy. Niezbyt przepadałem za czeskimi trenerami Garbarni, Josefem Kuchynką i Karelem Finkiem. Tak samo jak w kadrze, delikatnie mówiąc, nie wpadałem w zachwyt nad metodami stosowanymi przez Ryszarda Koncewicza czy Michała Matyasa. Na zupełnie innym biegunie trzeba uplasować Wacława Kuchara, oczywiście w kontekście mych dwóch sezonów w Legii.


Przeprowadzki


Rok 1955 zapisał się trwale w pamięci z powodu zupełnie innego wydarzenia. W wieku 25 lat wziął ślub z córką Teofila Kotlarczyka, brata legendarnych zawodników przedwojennej Wisły: Jana i Józefa. Jeszcze w panieństwie przyszła pani Bieńkowa uprawiała skok w dal w Wiśle. Ojciec zaś był zasłużonym działaczem Nadwiślanu. - Cała rodzina Kotlarczyków to wspaniali, uczciwi ludzie. Miałem w nich wielekroć ogromne wsparcie - mówi. Po ślubie Bieńkowie otrzymali prowizoryczne mieszkanie w budynku „Sokoła”, załatwiał je prezes wówczas połączonej z Garbarnią krakowskiej Korony, Rudolf Lowas. - Było bardzo ciężko pod względem materialnym. Wprawdzie byłem kierownikiem działu w Krakowskich Zakładach Garbarskich, ale pieniądze były nędzne. Raptem 1200 zł, trudno było za nie utrzymać niepracującą żonę, a później dwie córki. Bez pomocy rodziny, z obu stron, nie dałoby się związać końca z końcem.


W 1959 Zdzisław Bieniek otrzymał mieszkanie w bloku przy ul. Śliskiej, w którym mieszka do dziś. Trzy lata wcześniej Garbarnia ostatecznie spadła z ekstraklasy, choć w pierwszym kwartale roku odbyła bardzo udane tournee po Chinach. - Na początek ligi pojechaliśmy do Poznania i tam przegraliśmy 0-1. Mimo naprawdę bardzo dobrej gry, ale „przekręcił” nas sędzia. Od tego się zaczęło, spadku nie udało się uniknąć. W Garbarni grał do 1963, kiedy z klubem życia przyszło się rozstać w nader nieprzyjemnych okolicznościach. - Gdyby mi zależało na dokładnym opisie okoliczności, dawno bym to zrobił. Ale nie chcę, było minęło... Pięć lat później, podczas towarzyskiego meczu z Legią - której wypadało zrewanżować się za pozyskania via Wawel Roberta Gadochy - Zdzisława Bieńka pożegnano na Ludwinowie. To samo dotyczyło trzech innych filarów ludwinowskiej drużyny: Browarskiego, Felusia i Mieczysława Grabowskiego.


Futbol był wszystkim


Po zakończeniu kariery rozpoczął Zdzisław Bieniek kurs trenerski w Poznaniu, ale z powodów finansowych go nie ukończył. I tak jednak podjął się pracy szkoleniowej, najpierw w Koronie, a później w Garbarni, gdzie przeszedł wszystkie stopnie wtajemniczenia. Najczęściej wyszukiwał w okolicy młode talenty. Co powie o nagrodzie prezydenta miasta Krakowa? Jak wygląda ta jasna strona futbolu? - Jestem naprawdę zaszczycony tym wyróżnieniem. A jasna strona futbolu? Całe moje życie związałem z nim. Był dla mnie wszystkim. Dał mi radość, ja odwzajemniłem się miłością do klubu. Jeszcze w latach 40. dostałem piękną fotografię przedwojennych mistrzów Polski. Wręczył mi ją ówczesny prezes Garbarni, akowiec Andrzej Kuczalski. Traktowałem to zdjęcie jak relikwię.


Doczekał się dwóch córek, te dały dziadkowi czterech wnuków. Ale są jeszcze dwie prawnuczki, w wieku 13 i 10 lat. Sama radość... A co z futbolem? - Oglądam mecze w telewizji i jestem zachwycony poziomem. Niestety, drużyn zagranicznych. U nas źle jest z techniką, trzeba wkładać mnóstwo niepotrzebnego wysiłku. To nie ma sensu, choć sam byłem bardzo pracowitym zawodnikiem, a kondycję miałem niewyczerpaną... W Krakowie złe jest ponadto, że nie widać młodych chłopaków. Kupowanie na pęczki „zagraniczniaków” z pewnością nie jest dobrą metodą. Naprawdę warto wreszcie wrócić do korzeni...





więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty