Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Koszykówka > Wiadomości koszykówka
RYSZARD NIEMIEC o sekowaniu wiślaka Wiesława Langiewicza oraz innych koszykarskich prawdach i nieprawdach2017-01-07 13:55:00 Ryszard Niemiec

LEKCJA GIMNASTYKI (378)

W gorączce, ale trzeźwo…


Jedyny pożytek płynący z obłożnie przebytej grypy to gwałtowne podniesienie współczynnika czytelnictwa książek w Polsce! Z powodu choróbska, od środy do soboty przeczytałem trzy monotematyczne pozycje, a czwartą - Joanny Siedleckiej „Biografie odtajnione z archiwów literackich bezpieki” dokończyłem. Nie trzeba dodawać, że z tą chwilą poziom czytelnictwa w kraju wystrzelił w górę jak rakieta ziemia-powietrze.


Podstawowa lektura w całości poświęcona jest polskiej koszykówce, jej bohaterom w większości pozytywnym, choć nie tylko(prezes PZKosz Marian Kozłowski, koszykarz Legii Włodzimierz Trams). Pozycję niewątpliwie najambitniejszą, wybiegającą daleko poza sferę stricte sportową, stanowi wywiad-rzeka, który zrealizowała Barbara Kanold z profesorem Jerzym Młynarczykiem. Wybitna postać polskiego basketu, olimpijczyk z Rzymu 1960, podpora reprezentacji w czempionatach w Budapeszcie, Sofii i Belgradzie, w polskiej ekstraklasie brylował przez dwie dekady. Jest bodaj ostatnim przykładem efektywnego łączenia wysokiego wyczynu sportowego z nauką i działalnością zawodowo-polityczną, zwieńczoną uzyskaniem stopnia profesorskiego w specyficznej gałęzi nauki, jakim jest prawo morskie. Młynarczyk ma za sobą status profesora na kilku uniwersytetach, w tym w Malmoe, pełnił funkcje dziekańskie i rektorskie, posiada doktoraty honorowe… Był prezydentem Gdańska w dobie solidarnościowego zrywu 1980-81 i wtedy zyskał szacunek środowisk opozycyjnych za umiejętność prowadzenia dialogu i szukania kompromisu. Już po 70-tce zdobył się na swoisty wyczyn, zakończony wejściem do Sejmu z ramienia lewicy, z którą jednak rozstał się w swoim dżentelmeńskim stylu. Biograficzna pozycja napisana przez autorkę spoza kręgów wyczynu sportowego, imponuje dbałością o szczegóły, fakty, daty, wyniki. Bohater wywiadu zwykle nie dba o detaliczność i precyzję swoich relacji, więc jego autor musi zadbać o weryfikację danych. Jak uczą studentów pierwszego roku dziennikarstwa, sprawdzać należy nawet… własne dane osobowe! Tytuł – „Dżentelmen, nie tylko pod koszem…” - streszcza leitmotiv autorskiego przesłania, dając czytelnikowi wiedzę o epoce, w której Młynarczykowi przyszło żyć, kształcić się, pracować, osiągać sukcesy sportowe, zdobywać pozycje w świecie naukowym i politycznym.


Podkreślam surową staranność faktograficzną pani Barbary Kanold, z której twórczością zaznajamiam się po raz pierwszy, bo kontrastuje ona nieco z zawartością dwóch pozostałych pozycji połkniętych przeze mnie w pozycji horyzontalnej. Napisał je dziennikarz działu sportowego Gazety Wyborczej (przez pewien czas jego szef) - Łukasz Cegliński do spółki z ojcem Markiem, jednym z nielicznych już dociekliwych znawców basketu krajowego (bo większość zgłębia niuanse NBA) i Dariuszem Pawłowskim. Praca, szczerze mówiąc, iście benedyktyńska, ale zaowocowała pierwszą, monograficzną historią klubu koszykarskiego, daleko przewyższającą rozmaite pozycje opisujące chociażby losy najważniejszych drużyn klubowych w Polsce. „Zieloni Kanonierzy” dotyczą warszawskiej Legii, klubu, który można lubić-nie lubić, ale jego wkład w dorobek narodowej reprezentacji jest nie do przecenienia. Książka w dobitny sposób ten fakt uwypukla. Z perspektywy dziesiątka lat, po lekturze widać jasno, jak nieporadnie traktowały władze Warszawy wielki, powojenny boom koszykarski w tym mieście. Na początku lat 70-tych stolica miała w męskiej ekstraklasie aż cztery zespoły, ale nie zdołała zbudować dla nich hali sportowej godnej poziomu sportowego! Story o Legii jest pisane serdecznym atramentem i dzięki temu zyskuje na wyrazie estetyczno-literackim. Prezentowane postaci wydają się przez to dodatkowo wzbogacane i rozczulająco uwznioślone(casus Władysława Pawlaka i Marka Sobczyńskiego).


„Kanonierzy” zostali wydani parę miesięcy temu i są dowodem rozwoju warsztatu głównego autora - Łukasza Ceglińskiego. Postęp ten widoczny jest przy zestawieniu jej z wcześniejszą czasowo (2013) jego książką, poświęconą wielkiej ekipie polskich koszykarzy z lat 60-tych - „Srebrni chłopcy Zagórskiego” i dedykowaną architektowi medalowej dekady. Obok walorów dokumentacyjnych, lektura wywołuje lekkie opory ze względu na niedostatek informacji o genezie sportowego sukcesu polskiego basketu, o niedostateczne zgłębienie czynników społeczno-ekonomicznych i psychologiczno-moralnych, leżących u podstaw niebywałego awansu dyscypliny w owym czasie. Nie została wyartykułowana oczywista prawda o robotniczo-chłopskiej PRL, której spontaniczny, oddolny ruch społeczny dopisał ważna cechę inteligencko-akademicką, jakiej ekstraktem był, wymyślony w USA basketball…


W reporterskim rozpędzie w poszukiwaniu pointy, autorzy w paru miejscach dają zbyt wiele zgody na fantazyjne usposobienie opowiadających o sobie koszykarzy. Mnie zadziwiła np. opowieść Waldemara Kozaka, który w pociągu na austriackich liniach „dostaje pozdrowienia od Jana Pawła II”. Chodzi o przekroczoną licencję, wedle której podróżujący do Rzymu ksiądz z Lublina wywodzi, że biskup krakowski Karol Wojtyła, dojeżdżający na zajęcia w Katolickim  Uniwersytecie Lubelskim, bywał na meczach tamtejszych drużyn ligowych Startu i Lublinianki… Z trzech powodów było to niemożliwe. Po pierwsze, z wielu relacji jasno wynika, że wykłady na KUL mocno nadszarpywały budżet czasowy biskupa, a potem arcybiskupa metropolity krakowskiego. Na sugerowane „wypady” na koszykarskie derby Lublina do sali kina „Koziołek” Karola Wojtyłę nie było stać w żadnym razie, bo to nie były już czasy „wyskoków na kremówki”… Po drugie, gdyby JP II w krakowskim okresie interesował się koszykówką, miał na miejscu aż 6 zespołów, które w latach 50/60-tych grywały w najwyższej klasie rozgrywkowej(Cracovia, Wisła, AZS, Sparta, Korona, Olsza). Owszem, był wielkim mentorem i przyjacielem reprezentacyjnych koszykarzy - braci Romana i Jerzego Ciesielskich (Cracovia), aliści - jak opowiadał mi śp. senator Roman C. - nie bywał na ich meczach w hali Sokoła! Po trzecie, udokumentowane są związki papieża z piłką nożną, zarówno wtedy, gdy w licealnej drużynie chłopców z Wadowic stał na bramce, a także żywe zainteresowanie losami piłkarskiej Cracovii w czasach rzymskich. Waldemar Kozak wielkim koszykarzem był, to prawda; miał blisko 2 metry wzrostu, ale swą grą, a także Plebanka, Brzozowskiego, Kasprzaka, czy mego „brejdaka” - Marka Niemca, Ojca świętego nie zainteresował!


Autorzy często przekraczają granice zdroworozsądkowej wiary w beletrystyczne pasje bohaterów. Łykają gładziutko rewelacje o generale de Gaulle’u, który wręcza osobiście jakąś nagrodę polskiemu graczowi na turnieju we Francji, czy o znawstwie basketu innego generała - Popławskiego, który urządził bankiet w hotelu Polonia, dla uczczenia zdobytego przez Legię mistrzostwa Polski. Nie została, niestety, rozstrzygnięta definitywnie sprawa sekowania wiślaka - Wiesława Langiewicza przez trenera Witolda Zagórskiego. Była i jest niepoprawna politycznie, bo obniża wielki prestiż niedawno zmarłego wybitnego i zasłużonego wielce szkoleniowca. Prawda, nie tylko syntetyczna, jest bowiem taka, że Witek zawsze był uzależniony od woli prezesa PZKosz Mariana Kozłowskiego. Ten, kiedy odkrył zaangażowanie Wacława Langiewicza - ojca Wieśka, w sprawę odmowy powrotu do komunistycznej Polski żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, a następnie zdiagnozował jego postawę wobec PRL, zrobił swoje jako były, wysoko postawiony funkcjonariusz bezpieki. Ponieważ stara zasada tych służb mówi twardo, że każdy, kto do nich wstąpił, pracuje dla nich do końca życia, przeniesienie Kozłowskiego w 1953 roku do pracy w sporcie, to w rzeczywistości zmiana dekoracji… Nikt nie jest w stanie dziś powiedzieć, jak wiele szans straciła reprezentacja na obu igrzyskach (1964 i 1968), pozbawiona Langiewicza. Ja uważam, że bardzo wiele, może nawet chodzić o medale! Mało kto odrzuca dziś tłumaczenie o wybujałym egoizmie rzutowym tego gracza, stawiającym mu szlaban na powołania do reprezentacji… Ja odrzucam, bo wiem, że Langiewicz, aby zwrócić na siebie uwagę selekcjonera, którego poznał dokładnie, został zmuszony do bicia ligowych rekordów strzeleckich po to, by mieć argument we własnych rękach. W reprezentacji tymczasem, kiedy już do niej go dopuszczono, potrafił pełnić wzorowo rolę rzucającego rozgrywającego! Nie żyje, niestety, Jacek Czernichowski, który zabrał się na olimpiadę w Tokio… Nigdy nie krył swojej opinii o Langiewiczu, który w tamtym turnieju był absolutnie potrzebny. Bardziej niż on sam…


Ryszard Niemiec



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty