Facebook
kontakt
logo
Strona główna > STREFA BLOGU
RYSZARD NIEMIEC o krakowskich jubileuszach i dwóch meczach Wisły - w 1956 i 1964 roku...
autor
Ryszard Niemiec (ur. 1939), dziennikarz, reporter, felietonista, działacz sportowy. Koszykarz m. in. Cracovii, Sparty Nowa Huta, Resovii. Były redaktor naczelny "Dziennika Polskiego", "Tempa", "Gazety Krakowskiej". Laureat Złotego Pióra (1979, 1985). Członek Zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej. Od 1993 prezes Małopolskiego Związku Piłki Nożnej.
Wcześniejsze wpisy:

LEKCJA GIMNASTYKI (581)

Mecze wielkiej smuty…

Rozpoczął się sezon rocznicowych obchodów krakowskich Matuzalemów klubowych. Niestety, wszystkie poszkapiły możliwość uczczenia godnych rocznic ekstraordynaryjnymi wynikami sportowymi in plus, dlatego starają się nadrobić niedostatek osiągnięć boiskowych atrakcjami specjalnymi.


Cracovia swe 115-lecie zainicjowała sadzeniem 115 dębów, które w niedalekiej przyszłości mają szumieć na chwałę jubilatki i wygody mieszkańców. To oryginalny i potrzebny miastu efekt ekologiczny. Garbarnia, dobijająca okrągłej setki istnienia, odświeżyła i wzmocniła własny etos nowym hymnem, zastępującym nieco infantylną treść dotychczas obowiązującego.


Ze sporym rozmachem pijarowskim krząta się wokół swego 115-lecia „Biała Gwiazda”. Powołała do życia kapitułę, która wybierze dwie jedenastki, przyporządkowane epokom: historycznej, obejmującej lata tej przedcupiałowej („retro”) i tej zaczynającej się w 1997 roku, zwanej złotą. Zaproszony do kapituły sposobię się do obiektywnego wyboru, przeczesując wspomnienia związane z wiślacką przeszłością. Ponieważ organizatorzy poprosili również o podzielenie się wrażeniami z osobistych przeżyć, wyniesionych z konkretnych spotkań, pokuszę się tu o publiczne wynurzenia z roku 1956 i 1964. Jak przystało na klimaty felietonistyczne, które tworzę Sportowym Tempie, biorę na warsztat wydarzenia nie tylko nie optymistyczne, ale jak najbardziej przygnębiające z kibicowskiego punktu widzenia. Byłoby nie w porządku, gdyby dumna historia 13-krotnego mistrza Polski odnosiła się wyłącznie do pasma sukcesów, triumfów i ferii meczów wygranych. Bywały przecież chwile trudne, pełne goryczy i sportowej złości, zwłaszcza te tak dojmująco znamienne, jak ligowy pojedynek z Legią na stadionie Wojska Polskiego, rozegrany  19 sierpnia 1956 roku…


Wybieraliśmy się na wakacje w Olsztyńskiem, a ojciec, kibic Wisły od przedwojnia, zarządził przerwę w podróży, by obejrzeć szlagierowy mecz. Gdyby wiedział jakim wynikiem się skończy, nigdy byśmy na Łazienkowską nie wyruszyli… Gospodarze rozgromili Wisłę 12:0, wykorzystując okropne błędy bramkarza Stanisława Kalisza i wyjątkowo kiepską postawę dwóch młodych, utalentowanych obrońców Władysława Kawuli i Fryderyka Monicy. Zwykle niezawodny Leszek Snopkowski dwoił się i troił, śpiesząc im z pomocą, próbował łatać luki, niestety nie zdołał zapobiec katastrofie. Rozpędzony walec wojskowych z robiącym grę Lucjanem Brychczym i bezwzględnymi egzekutorami Edmundem Kowolem, Ernestem Pohlem, zmiażdżył do cna defensywę krakowian. W historycznej narracji kibiców Legii, zadomowił się ironiczny greps o tym, że najlepszym graczem Wisły był jej... bramkarz! Trop bramkarski jest ze wszech miar słuszny, tyle tylko, że tym bramkarzem był Edward Szymkowiak, strzegący bramki gospodarzy. Bronił jak zawsze, fantastycznie, tym razem strzały Wiesława Gamaja, Kazka Kościelnego, Mariana Machowskiego. To on spowodował, że padł wynik wskazujący na deklasację, aczkolwiek przebieg gry nie miał cech aż takiej skrajnej dominacji Legii i z powodzeniem mógł oscylować wokół 12:8. Trwała bowiem obustronna wymiana ciosów, z których te wiślackie nie znalazły ani razu drogi do siatki…


Drugie wspomnienie datowane jest 7 czerwca 1964 i związane jest z meczem Wisły z Górnikiem Zabrze. Górnicy przyjechali do Krakowa na ostatni mecz sezonu bez napinki, bo tytuł załatwili sobie  wcześniej. Gospodarze tymczasem mieli nóż na gardle i mecz musieli wygrać, aby nie dopuścić do pierwszego, historycznego spadku z ekstraklasy. I byliby swój cel osiągnęli, bo na 4 minuty przed końcem spotkania prowadzili 3:2, gdyby nie zabójczy rajd Lentnera i niefrasobliwość Monicy. Rozpaczliwe szarże wiślaków w końcówce na nic się zdały. Ku rozpaczy 20-tysięcznej widowni degradacja stała się faktem dokonanym. Nie tylko Kraków okrył się żałobą, ale cała piłkarska Polska. Charakterystyczny, potwierdzający tę sugestię tekst, ukazał się nazajutrz w katowickim Sporcie, podówczas najbardziej opiniotwórczym dzienniku piszącym o futbolu. „Trudno się rozstać z Wisłą, z drużyną, która w historii polskiego piłkarstwa posiada zarezerwowane tylko dla siebie rozdziały. Nie chciało się wierzyć do ostatniej chwili, że jedenastka „Białej Gwiazdy” opuści szeregi ekstraklasy. Wprawdzie wiara ta oparta była na nieco metafizycznych przesłankach, bo na tradycji, że wiślacy jeszcze nigdy nie doznali goryczy degradacji, ale po cichu tak właśnie kalkulowali jej wciąż liczni sympatycy. Wiślacy walczyli z górnikami, jak równy z równym, a przecież zabrzanie wcale nie mieli zamiaru „puszczać” meczu. Lentner „podpisał” jednak wyrok na Wisłę i stało się.”


Krakowianie mieli tyle samo punktów (21) co uratowana Pogoń Szczecin, ale gorszy stosunek bramek i wysoką porażkę 0:6 w bezpośrednim spotkaniu. Kibice wracający z meczu zaliczyli istną „ścieżkę zdrowia” ulicą Reymonta, pognębiani pożegnalnymi gestami i złośliwymi okrzykami śląskich studentów AGH, którzy mieszkali w pobliskich domach akademickich. W śródmieściu tymczasem kibice Cracovii świętowali zapowiedź drugoligowych derbów w następnym sezonie 1964/65…

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty