Facebook
kontakt
logo
Strona główna > STREFA BLOGU
RYSZARD NIEMIEC analizuje nieudany występ reprezentacji Polski w EuroBaskecie
autor
Ryszard Niemiec (ur. 1939), dziennikarz, reporter, felietonista, działacz sportowy. Koszykarz m. in. Cracovii, Sparty Nowa Huta, Resovii. Były redaktor naczelny "Dziennika Polskiego", "Tempa", "Gazety Krakowskiej". Laureat Złotego Pióra (1979, 1985). Członek Zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej. Od 1993 prezes Małopolskiego Związku Piłki Nożnej.
Wcześniejsze wpisy:

LEKCJA GIMNASTYKI (413)

Cd. 40-letniej smuty pod koszem

Satysfakcja to żadna, aliści fakty nie pozostawiają wątpliwości: miałem rację publikując przed EuroBasketem felieton o strukturalnej bryndzy polskiej koszykówki… Nie trzeba było być wizjonerem, aby dostrzec nadciągającą klapę, która ostro nakłuła balon hurraoptymizmu, wyhodowanego w kierowniczych kręgach Polskiego Związku Koszykówki. Wzięta z kapelusza prognoza zakładająca nie tylko wyjście z grupy (nawiasem mówiąc niespecjalnie trudne, bo z 6 zespołów awansowało 4), ale przedarcie się do strefy medalowej, świadczyła o oderwaniu się od rzeczywistości. Tymczasem warto było chodzić po ziemi i dostrzec w reprezentacjach Francji, Słowenii, Grecji i Finlandii konkurentów stanowczo za silnych dla naszej drużyny.


W dodatku wyprawa do Helsinek przeszła pod znakiem poważnych błędów popełnianych przez trenera Mike'a Taylora. Przejdzie, na przykład, do historii nieuctwa powołanie do składu drużyny raptem dwóch rozgrywających: Koszarka i Slaughtera. Kiedy ten drugi uległ kontuzji, najstarszy (33) w drużynie, zaliczający szóste finały ME - Koszarek, zmuszony był tyrać w dwóch spotkaniach przez 40 minut! Rzecz jasna, przekraczało to jego możliwości kondycyjne i aby złapać równy oddech siadał na ławce rezerwowych. Wtedy do rozgrywania brali się wysocy skrzydłowi, a nawet Kulig - gość o wzroście 206 cm. Zarówno Francuzi, jak i Grecy natychmiast skorzystali z taktycznego prezentu, wychodząc pressingiem na cały plac gry i zmuszając Polaków do strat w postaci błędu kroków i podań w ręce rywali bądź w aut! Przepraszam bardzo, ale o tym, że w zespole wybierającym się na tygodniowy turniej, niezbędnych jest trzech playmakerów, uczą na kursach instruktorskich, tymczasem trener z USA, pozwala sobie na eksperyment obciążony tak wielkim stopniem ryzyka sportowego…


Nie wypaliła też jego wizja czynienia z Karnowskiego centra, wokół którego da się organizować grę w ataku pozycyjnym… Właściwie była to powtórka z bardziej jednak efektywnego rozwiązania taktyczno-kadrowego, opartego na Gortacie. Niestety, Karnowski opisywany w polskich mediach jako gwiazda amerykańskiej koszykówki uniwersyteckiej, której na oczy nikt nie widział, a jej wielkość brał z czystej imaginacji, poddany został surowej weryfikacji. Na tle środkowych z ekip naszych rywali odstawał we wszystkich elementach wyszkolenia. W każdym meczu popełniał błędy kroków, raził jednostronnością repertuaru rzutów, nie miał atutów technicznych, aby robić użytek z tych swoich 216 centymetrów. Postawienie go obok fińskiego centra stanowi koronny dowód na słuszność decyzji draftu NBA, który temu pierwszemu zapalił światło do gry w Miami Heat, a Karnowskiemu postawił szlaban.


Dlatego, jeśli Taylor myślał o wyjściu z grupy musiał wynegocjować zgodę Gortata, albo oplastrować zbolałego Lampego i wrzucić któregoś z nich do piątki. Nie da się bowiem zwyciężać w Europie bez rozgrywającego i bez centra, który przynosi ca 15-20 punktów w meczu. Liczenie na wysoki procent celności rzutów z półdystansu Waczyńskiego, Ponitki, Slaughtera, ma sens tylko wtedy, gdy można spodziewać się, że kiedy oni się pomylą, środkowy pójdzie na zbiórkę i odzyska piłkę… Tak to się rozgrywa w zbiorowej psychice koszykarskiego teamu, dodaje pewności i skuteczności. W strukturze zdobytych przez Polskę punktów, razi dysproporcja pomiędzy zdobyczą graczy z obwodu, a sumą oczek, za którymi stoi ręka środkowych.


Podsumowując start reprezentacji Taylor tokuje o nieumiejętności rozgrywania końcówek, jako podstawowej naszej słabości. Nic bardziej fałszywego! Nikomu się nie zabrania rozgrywania spotkania na wysokich obrotach efektywności w ofensywie i defensywie przez 35 minut, odjechania przeciwnikowi na 30 punktów, a w końcówce - granej słabo - oddawać przeciwnikowi piłkę bez rzutu, wraz z wyczerpaniem limitu czasu na rozegranie jednej akcji. Nawet w takiej kumulacji błędów w ostatnich 5 minutach, jest szansa na dogrywkę… Wyimaginowany wyżej teoretyczny scenariusz, miał - w pewnym sensie - pokrycie w rzeczywistości podczas meczu z Francją. Przeciwnicy podeszli do gry na pełnym luziku, bez elementarnej koncentracji. Oddawali rzuty z nieprzygotowanych sytuacji, mnożyli niecelne podania i inne straty własne, co stworzyło wyjątkową sytuację wypracowania przewagi, której trudno by było Francuzom odrobić. Nic z tych rzeczy: stanęło na 18:8, co nie przyniosło przekucia zaliczki w końcowy sukces.


A wracając do sztuki wygrywania końcówek… Jest ona kwintesencją umiejętności taktyczno-taktycznych, weryfikuje rzeczywisty potencjał koszykarza, bo co innego jest miotać „trójki” we wcześniejszych fazach meczu, a co innego zaliczać je wtedy kiedy rozstrzygają się losy spotkania. Niestety, naszym w takich razach kiście sztywniały, rywalom wręcz przeciwnie. Co ciekawe, stać ich było dostosować rodzaj rzutu do aktualnego wyniku! Potrzebne były dwa punkty do remisu i dogrywki, rzucali za dwa punkty, trzeba było wyrównać, albo przechylić szalę na swoją korzyść, za pomocą strzału za punktów trzy - taki rzut był trafiany!


Kiedy wieje wiatr historii, pięknym ludziom rosną skrzydła, trzęsą się portki pętakom - wyimek z ballady Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, dotyczył problematyki dalekiej od sportu wyczynowego. Mnie się jednak zdaje, że wielkiego nadużycia nie popełniam, adaptując znany greps poety do spointowania problemu, nad którym się z troską, ale i z irytacją pochylamy…

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty